środa, 21 grudnia 2016

Sąsiad, czyli papuga zielona

Posiadanie psa to szczęście. Ale na każde szczęście trzeba sobie zapracować. Deszcz, śnieżyca, ulewa czy susza, pies musi wyjść na spacer. On to wie, a ja rozumiem. Ja mogę się w ustronnym miejscu zamknąć na haczyk i przeczytać fragment książki lub najnowsze doniesienia prasowe. Dla niego książka napisana jest na trawniku,  niezrozumiałym dla nas językiem zapachów.

Mając tego świadomość, gdy usłyszałem znane mi popiskiwanie, przerwałem moją pracę, by na swoje kudłate szczęście zapracować. Nie ma co tu ukrywać, spacer z psem to i dla mnie radość, choć może nie ze względu na zapachowe zapisy. Umysł już domagał się świeżego powietrza, a długo pochylony nad biurkiem kręgosłup, rozprostowania. Z obopólną więc radością udaliśmy się na spacer.

Po paru krokach spotkałem pana Stefana. Jak zwykle elegancki, również postanowił zapracować na swoje szczęście, które u niego skrywało się pod elegancką marką  buldoga francuskiego i trochę mniej eleganckim imieniem Faflun.  Nasze szczęścia, choć tak różne jak różne mogą być labrador i buldog francuski, zaczęły biegać jednakowo radośnie, a my również różni jak może być różny elegancki trencz od wygodnego dresu, rozpoczęliśmy pogawędkę.
Chwilę ponarzekaliśmy na pogodę, na samochody nauki jazdy, które zaczęły się zbyt licznie na naszym osiedlu pojawiać i temu podobne problemy, które nas łączyły mimo dzielących nas różnic.

Pan Stefan w trakcie rozmowy zerknął nad moim ramieniem w stronę,  stojącego po drugiej stronie uliczki, domu sąsiada. Głos mu nagle stwardniał, w oczach pojawiły się zimne błyski. Po chwili przeprosił mnie, wyjął komórkę i po uzyskaniu połączenia, z prędkością karabinu maszynowego zaczął wydawać polecenia Pusi, swojej żonie, będącej kiedyś jego sekretarką. Widocznie nie do końca zerwała z zawodem.

„Zadzwoń do firmy  „Anielska Zieleń” jak mogą to jeszcze dzisiaj, najpóźniej jutro rano. Do przycięcia żywopłot i drzewa. Acha i jeszcze do tego malarza… Nie ten to portrecista! Do tego drugiego… Tak! Brama i płot.”

 Nie chcąc przeszkadzać, skinąłem grzecznie na pożegnanie głową i  poszedłem dalej. Cała sytuacja wydała mi się dziwna i zagadkowa. Przewietrzony już trochę umysł znów pracował na wyższych obrotach,  więc szybko zagadkę rozwiązałem. 

Wyjaśnienie okazało się proste, choć mocno mnie zdumiało. Wystarczyło tylko z odpowiedniej odległości spojrzeć  na domy  pana Stefana i jego sąsiada. Bryły obu budynków identyczne. Projektował je ten sam architekt.  Elewacje jednakowo  odnowione, nawet kolor ten sam. Dachy pokryte błyszczącą w słońcu jednakową dachówką. Jednakowa ilość drzew na działkach pyszniła się jednakowym wypielęgnowaniem zza jednakowo ukształtowanych żywopłotów. O, przepraszam. Na działce sąsiada żywopłot pod ręką, a właściwie pod nożycami,  pracowników firmy „I w Piekle I w Niebie Potrzebna Jest Zieleń”, zmieniał swój kształt.

Nie podglądam sąsiadów. No, może w ubiegłym roku częściej zerkałem na dom naprzeciwko. Sąsiedzi wyjechali na kilka miesięcy do Hiszpanii, zostawiając włości pod opieką młodej kuzynki, studentki ASP. Oczywiście nie owa kuzynka ani licznie odwiedzające ją koleżanki, były powodem zerkania, a prośba sąsiada, żebym czasem zerknął czy wszystko w porządku.  Mimo swojej powściągliwości w przyglądaniu się innym, rejestrowałem pewne wydarzenia na naszej uliczce, lecz uważając je za mało istotne,  umieszczałem te dane w odległych zakamarkach pamięci. Z ludzką pamięcią jest tak, że mały bodziec wystarczy by lawinowo z takich zakamarków wysypywały się wspomnienia. Tak stało się i teraz. Przypomniałem sobie, że pan Stefan i jego sąsiad od lat czynią podobne zabiegi na swoich posesjach i, niestety, również życiach. Gdy sąsiad kupił nowiutkiego Nissana, po miesiącu identyczny zaczął parkować pod bramą pana Stefana. Gdy sąsiad wymienił żonę na nowszy model, pan Stefan w ciągu pół roku zamienił swoją, od lat, małżonkę na swoją , od lat,  sekretarkę. Z wymianą dachówek też było podobnie  i z remontem elewacji i z sadzeniem drzew, malowaniem płotów. Nawet czworonożne szczęście pana Stefana  Faflun, zamieszkał na naszej ulicy niedługo po Fufku sąsiada, identycznym buldogu francuskim.

Myśląc o tym wszystkim przyglądałem się, nadal wspólnie biegającym,  naszym psom. Zauważyłem, że gdy mój Yogurt podnosił łapę, to Faflun zaraz po nim. Nawet przysiady, robione w wiadomym celu, były wiernie kopiowane. No cóż jaki pan, taki pies.

Posprzątałem skutki uboczne wizyty mojego psa w „czytelni” i wróciłem do domu. Yogurt z zadowolona miną zwinął się w kłębek w ulubionym kącie, a ja siadłem do pisania. Nie mogłem się jednak skupić. Cały czas nurtowało mnie jedno. Takich panów Stefanów są przecież rzesze. Bezkrytycznie powtarzających to,  co robią i mówią inni. Pozbawionych własnego pomysłu na życie. Idealnie sterowalna masa.

Orwell rzesz jego mać.