Jestem w wieku, który modnie się teraz określa 50+. Nie
lubię tej nazwy. Zbyt blisko jej do 500+ (tylko jedno zero różnicy, a zero, to zero) i czuję się trochę jak program rządowy, niezbyt
zresztą udany. A jak bliżej mi będzie do sześćdziesiątki, to co, mam być 60 - ?
Z drugiej strony ten
minus bardziej pasuje, bo to wiek gdzie sporo rzeczy na minus wychodzi, choćby
włosy. Ale generalnie narzucanie ludziom nomenklaturowych plusów i minusów uważam za nieetyczne. To
trochę taki hodowlany system. Ci do 50+ to jeszcze na wolnym wybiegu, a ci 60, 70, 80 + to już w boksy.
Weźmy taki przykład – ja i mój znajomy. On 40+, ja 50+. Tak
naprawdę to obaj jesteśmy tak samo w okolicy pięćdziesiątki. Plus, minus dwa
lata. Obaj jeździmy na rowerach, gramy w „kosza”, mamy domy, rodziny, psy,
podobne problemy finansowe pod koniec miesiąca. Tak naprawdę nie różnimy się od
siebie. No może jeden z nas jest bardzie przystojny. Ale on jest 40+, więc
jeszcze młody, a ja już trącę myszką. A kilka lat temu bylibyśmy obaj w wieku
średnim.
Gdyby znajomemu, powinęła się noga i stracił pracę, to zdany
byłby wyłącznie na siebie. Ja miałbym szanse na rozwój zawodowy dzięki
programowi aktywacji zawodowej osób 50+. Po darmowym szkoleniu w urzędzie
pracy, mógłbym robić karierę kasjera w markecie. Gdyby program dotyczył osób w
wieku średnim, pracowalibyśmy w sąsiednich kasach.
Kiedyś było łatwiej i
sprawiedliwie. Były dzieci, które stawały się młodzieżą, młodzież dorastała i
stawała się młodymi. Później byli ludzie w wieku średnim i z biegiem lat
stawali się osobami starszymi. A najstarszych z szacunkiem nazywano Seniorami.
I wszystkich, którzy mieli szczęście przeżyć odpowiednią ilość lat, czekała ta
kolejność.
Czy słuszne jest obecne dzielenie ludzi na grupy, różniące się od siebie wiekiem w zakresie zaledwie
dekady?
Z punktu widzenia władz, oczywiście tak. Pogląd, że skoro mam 60+,
to sprawy tych 70+ mnie nie dotyczą, bardzo ułatwia manipulowanie choćby środkami
finansowymi. Starzenie się społeczeństw
to problem całego świata i Polska wcale nie jest wyjątkiem. Wręcz plasuje się w
czołówce na liście „dojrzałych” państw. Czyli ludzie starsi i Seniorzy to coraz
bardziej znacząca grupa. Z taką siłą władze mogłyby się liczyć, gdyby była
zwarta, jednolita. Podzielona na mniejsze owymi plusikami, nie stanowi partnera
w zarządzaniu państwem.
Drugą stroną problemu są sami ludzie. Jakoś wstydzą się
swojej dojrzałości. Używanie słów „ starszy”, „stary”, „senior” budzi sprzeciw
głównie u samych obdarowanych przez los sporym bagażem lat. Chętnie korzystają
więc z owej plusikowej nomenklatury, lub szukają innych na siebie określeń. Słyszałem już ich wiele. „Wcześniej urodzeni”,
„ wcześniaki”, „ nie-sportowcy” , „ młodzi duchem”.
Sympatyczne, dowcipne, ale…
Po pięćdziesiątce
czas jakoś dziwnie przyśpiesza. Kalendarze chudną jak na diecie. Nauczmy się więc
szanować czas. Nasz czas. Nie wstydźmy się owych cyferek na początku PESEL-u.
To przecież raczej powód do dumy. Nie oburzajmy się, gdy ktoś powie o nas „starszy”,
czy „senior”. Prostujmy się dumnie na dźwięk tych słów. Tak, „starszy” to ja,
ale to przecież nic, młodziaku, to tylko wiek, który i ciebie dogoni. To tylko
lekka erozja powierzchni. Wnętrze jest tak młode, jak sami tego chcemy i tak
stare, jak na to pozwalamy.