środa, 29 czerwca 2016

Słownik pojęć niedowyjaśnionych. Hasło na "R" - rybilizm

Niepełnosprawność intelektualna w stopniu lekkim, średnim i ciężkim. Ta forma deficytu intelektualnego przejawia się niepowstrzymanym dążeniem osoby nim dotkniętej do upodobnienia się do ryby,  a konkretnie do określonego gatunku, zwanego potocznie glonojadami. Do niedawna uznawano, iż ta niepełnosprawność związana jest nierozerwalnie z płcią i dotyczy wyłącznie kobiet. Obecnie dowiedziono, że w tym, i podobnych schorzeniach psychicznych, płeć ma znaczenie drugorzędne. Rybilizm  w stopniu lekkim ma postać charakterystycznego tiku nerwowego, który zmusza, dotkniętego nim osobnika, do układania ust w tzw. „rybi pyszczek” za każdym razem, gdy kierowany jest na niego obiektyw aparatu fotograficznego. W 40% przypadków przebadanych klinicznie rybilizm w stopniu lekkim, zanika w trakcie procesu dojrzewania. W 30%  przypadków przekształca się w rybilizm w stopniu średnim, gdy tik nerwowy przemienia się w stały układ ust. W rosnącej lawinowo grupie dotkniętych tym deficytem intelektualnym, stwierdza się rybilizm w stopniu ciężkim. Dotknięci nim, by jak najbardziej upodobnić się do glonojadów, wszelkimi metodami tzw. „medycyny estetycznej” powiększają sobie usta. Do chwili obecnej nie opracowano żadnej metody leczenia rybilizmu w stopniu średnim i ciężkim.

niedziela, 26 czerwca 2016

Ewolucja, czyli karaluch rozumny.

Podobno z karaluchami, które jako jedyne przeżyją zagładę nuklearną to mit. Są tylko trochę bardziej odporne na promieniowanie niż człowiek. Jakieś bakterie mają największe szanse z uwagi na fenomenalną zdolność rekonstrukcji DNA. Wyczytałem to gdzieś. Po takiej lekturze wpadłem w głęboką zadumę. Nie, nie nad karaluchami i bakteriami. Nad homo sapiens.

Człowiek rozumny. Tak się nazwaliśmy. Rozumni, wyjątkowi, jedyni tacy na Błękitnej Planecie. Na czym polega ta nasza wyjątkowość? Oczywiście, każdy człowiek natychmiast udzieli odpowiedzi. Wyjątkowy w nas jest r o z u m . Reszta świata jest go pozbawiona. Tak zostało ustalone. Przez kogo? No jak to? Przez nas, przez ludzi. Przecież zaatakowane przez drapieżniki stado antylop, które otacza murem z własnych ciał te najmłodsze i najsłabsze, nie wykazuje się rozumem, tylko instynktem. Działaniem rozumnym, byłoby coś odwrotnego. Wyrzucić najsłabsze poza bezpieczny krąg. Niech się drapieżnik nażre i da spokój. Jakaż głupia, niemyśląca jest mrówka, oznaczająca mrówczymi sposobami drogę do pokarmu tak, by inne mrówki również do niego trafiły. Gdyby była sapiens, zacierałaby ślady i być może wybudowała spiżarnię znaną tylko sobie, wyjątkową w swym stylu architektonicznym. Pszczoły z przepełnionego, głodującego ula instynktownie się dzielą i część szuka sobie nowego miejsca, gdzie pokarmu wystarczy dla wszystkich. PO CO? A niech królowa da każdej pszczole po 500 pyłków plus. Będzie wtedy panowała długo i szczęśliwie… do wyczerpania pyłków. Można by tak w nieskończoność mnożyć przykłady, że gatunki pozbawione członu sapiens w nazwie, swoim bezrozumnym postępowaniem plasują się gdzieś na dalekich, dalekich pozycjach w ewolucyjnym wyścigu o panowanie nad Ziemią. Ale, jeśli kiedyś palec człowieka rozumnego, naciśnie ten cholerny czerwony guziczek i ludzkość wyparuje, to któryś z tych bezrozumnych gatunków przetrwa. Nastąpi wtedy moment, gdy uzna się za wyjątkowy, jedyny w swoim rozumnym postępowaniu. Przejdzie podobną drogę co człowiek, od zaostrzonego patyka i krzemienia o ostrych krawędziach, do czerwonego guzika. I w swoim narcyzmie  nazwie się sapiens. I to będzie początek jego końca.


niedziela, 19 czerwca 2016

Kobieta z brodą, czyli spostponowany chromosom


Młoda kobieta ustąpiła mi miejsca w tramwaju. Gest miły, ale… Zamiast zadowolenia, że nasza młodzież nie zatraciła dobrych manier, poczułem się urażony. Kobieta? Mnie? Czyżby moje samopoczucie, na poziomie co najmniej Tarzana, było tylko objawem starczej demencji i czuje się dobrze tylko dlatego, że nie pamiętam jak się czuję naprawdę? Zmuszając się do miłego uśmiechu, podziękowałem.
- Dziękuję. Proszę nie wstawać. Przecież jest pani kobietą.
Jakież było moje zdumienie gdy, na  trochę wysiloną ale jednak, uprzejmość, dziewczyna zareagowała głośnym sapnięciem, zaciśnięciem szczęk i pięści. Gwałtowność reakcji spowodowała, że natychmiast zacząłem przypominać sobie wszystkie chwyty i ciosy z odległych czasów sportowej aktywności. Gdy już przyjąłem postawę obronną godną Bruce’a  Lee w wieku mocno średnim, usłyszałem:
- Sam jesteś babą! Stary pryku!
Słowa wypowiedziane przełamywanym, ale niewątpliwie męskim, tenorem i towarzyszące temu podskakiwanie, wcześniej przeze mnie nie dostrzeżonego elementu anatomii, jabłka Adama, uświadomiły mi jaką gafę popełniłem. To nie kobieta! Długie falujące włosy, szyja obwieszona wisiorkami, na przegubach rąk bransoletki w ilości wystarczającej do rocznego handlu z afrykańskim plemieniem, koszulka w barwach ulubionych przez Dodę, nogi wciśnięte w legginsy… A jednak nie kobieta. Wymamrotałem coś na kształt przeprosin i zrejterowałem na najbliższym przystanku.
Po powrocie do domu zerknąłem w lustro. No tak, staro wyglądam z tą siwą brodą i czupryną pieprz z solą w proporcji  80 do 20 na rzecz soli. Ale to można zmienić. Wystarczy maszynka i zamiast popielatej brody ukaże się mocny zarys szczęki. Ta sama maszynka i fryzura nie będzie promocją kopalni soli w Wieliczce a, co najwyżej, kopalni węgla brunatnego w Bełchatowie. Jeszcze tylko wyprostować ramiona i… wyglądam na tyle na ile się czuję.
Pomyślałem o młodym człowieku, którego chromosomy tak spostponowałem. Jemu maszynka nie pomoże. Potrzebna jest cała machina, która odwróci, przywróci pewien ład, w którym kobieta całując nie podrapie nas zarostem, a mężczyzna polować będzie na zwierzynę, a nie promocje kosmetyków.

Może to staromodny ład, ale gwarantuje gatunkowi ludzkiemu coś, co w istnieniu jest najważniejsze – przetrwanie.

czwartek, 16 czerwca 2016

Panem et circenses

„Panem et circenses!”. Od dwu tysięcy lat lud woła to samo. Od dwu tysięcy lat cesarze, królowie, prezydenci na wołanie ludu odpowiadają w ten sam sposób. Dają ludowi chleb i igrzyska. Z miłości? Z dbałości o poddanych? Nie.  Robią to, bo pierwszą mądrością, jaką wpaja im się do namaszczonych władzą głów, jest mądrość Trajana. „Lud można utrzymać w spokoju tylko rozdawnictwem zboża i igrzyskami”. Zastanawia mnie jedno. Dwa tysiące lat minęło, a lud zauważył tylko to, że chleb rzucany w ich wyciągnięte ręce jest przaśny. I zaczął tupać. Zmusił tym panujących do poprawy jakości wypieków. A igrzyska niezmiennie są przaśne. O ile chleb, jaki by nie był, przaśny, razowy, bezglutenowy, wypełni pusty brzuch, o tyle przaśne igrzyska nie napełnią rozumem spragnionego ich ludu.  Władza, to władza. Mądry lud jej niepotrzebny i żadne apele, do niej kierowane, tego nie zmienią. Apeluję więc do Ciebie, Ludu. Potrzebę zapełniania pustki rozszerz poza żołądek.  Porzuć zawołanie  poety Juwenalisa. A jeśli już tak bardzo wrosło ono w Twoje jestestwo, to chociaż zmień je na „Pączków i Sztuki!!”.

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Pocotoizm

Pocotoizm – doktryna filozoficzna zakładająca, że wszelkie zmiany, poprawianie zaistniałej rzeczywistości, dostosowywanie jej do potrzeb i oczekiwań innych są niepotrzebne, wręcz szkodliwe. W przypadku zmian koniecznych, wymuszonych (np. unijnymi dotacjami) obowiązuje minimalizm działaniowy.  Zakłada się, że pocotoizm wywodzi się w prostej linii z tumiwisizmu. Okres rozkwitu przypada na czasy obecne. Manifest pocotoików ogranicza się do trzech wyrazów „po co to?”


 Pocotoizm olbrzymią popularnością cieszy się wśród urzędników, decydentów, bez przychylności których, niestety, wiele działań nie może się odbyć.  Pocotoizm urzędniczy jest bardzo niebezpieczny. Przejawia się on bowiem nie tylko w zadawaniu trójwyrazowego pytania, ale często również w działaniu, a właściwie, jego braku. O ile z pocotoizmem werbalnym, przy sporej dawce cierpliwości i umiejętności można wygrać i zmusić urzędnika do zmiany pytania na np. „W jaki sposób?”, to z pocotoizmem stosowanym jest to wręcz niemożliwe. Przykład z najbliższego otoczenia. Niedawno na moim osiedlu oddano do użytku nowe skrzyżowanie. To znaczy, skrzyżowanie było od lat, teraz je zmodernizowali. Jak wszem i wobec było głoszone w trakcie przebudowy, takie skrzyżowanie poprawić ma komfort i bezpieczeństwo użytkowników, zarówno pieszych, jak i tych bardziej leniwych, czyli zmotoryzowanych. Gwoli zapewnienia tego bezpieczeństwa, przyozdobiono je kilkunastoma sygnalizatorami świetlnymi.  Kłaniaj się Europo! Skrzyżowanie bajeczne, wręcz kosmiczne. I właśnie pierwszą prędkość kosmiczną należy nadać swemu ciału, by zdążyć przejść kilkanaście metrów „zebry” w czasie wyznaczonym przez zielone światło.  Pobudziło to rozwój ekonomiczny mikroregionu. W okolicy powstało kilka punktów bukmacherskich, gdzie przyjmują zakłady, kto zdąży. Pewien obrotny pan, przy skrzyżowaniu założył punkt pisania testamentów a inny, dla matek z dziećmi, wypożyczalnię wózków z napędem rakietowym. Wielokrotnie próbowałem zainteresować urzędników problemem niedostosowania fizyczności człowieka do prędkości ponaddźwiękowych. Widocznie trafiałem na samych pocotoików. Po co to regulować, zmieniać, poprawiać, skoro skrzyżowanie oddano do użytku i to z wielką pompą. Telewizja pokazała, prasa napisała, władza zaklepała, wykonawca odhaczył i po co to rozgrzebywać? A chociażby po to, że choć zależy mi na rozwoju ekonomicznym regionu, nie sądzę, iż zakłady pogrzebowe to najbardziej pożądana gałąź gospodarki.

piątek, 10 czerwca 2016

Infantylia.pl

Pamiętacie z lat szczenięcych gazetki szkolne? Takie przeszklone gabloty, wiszące na ścianie szkolnego korytarza? Na korkowej tablicy, poprzypinane szpilkami, zdjęcia z wycieczek, uroczystości, czasami jakiś reportaż napisany przez redaktora szkolnej gazetki.  Taki tytuł zobowiązywał. Zobowiązywał do pisania tekstów przemyślanych, do używania poprawnej polszczyzny i to nie tylko dlatego, że kluczyk do popularności znajdował się w rękach pani od polskiego. Byki ortograficzne, stylistyczne, merytoryczne zatrzaskiwały przed autorem szklane drzwiczki gazetki. Napisanie nieprawdy groziło utratą przychylności nie tylko Kaśki z IIc .
Pierwsze strony portali internetowych kojarzą mi się z taką gablotkową prasą. Niestety, tylko optycznie. Ich poziom dziennikarstwa sugeruje, że w internetowych redakcjach brak jest pani od polskiego, gablotka nie jest zamykana na kluczyk, a redaktorzy na pewno nie znają rudej Kaśki z IIc.
Błędy ortograficzne, stylistyczne, merytoryczne, informacje wyssane z palca, to zaraza dzisiejszego Internetu. Co gorsze, widać że nikt nie szuka na tę zarazę szczepionki. Przestała się liczyć odpowiedzialność za słowa. Zastąpiła ją ilości kliknięć w newsa. Piszący, całą swoją energię i wiedzę wykorzystują do tworzenia przyciągających uwagę tytułów. Treść artykułu staje się sprawą nieistotną. Zachęcony tytułem internauta, żeby dowiedzieć się więcej, musi otworzyć newsa. I już jest sukces! Kolejne kliknięcie zarejestrowane przez licznik. To, że po przeczytaniu miałkiego tekstu, czytelnik jest zawiedziony, często zniesmaczony, nie powoduje u redaktorów odruchu posypywania głowy popiołem. Owszem, można skrytykować artykuł w komentarzach, ale ten medal ma dwie strony. Pierwsza to poziom komentujących. Nie odbiega na ogół od poziomu artykułu. Powstała taka zależność – im głupszy, bardziej infantylny news, tym głupsze wpisy pod nim. I to jest zrozumiały dobór naturalny. Szkoda tylko, że najwięcej komentarzy jest pod najgorszymi artykułami. Te sensowne, przemijają prawie niezauważone. Drugą stroną medalu jest to, że  komentarze  można  moderować, czyli zastosować w nowoczesnej erze Internetu mechanizm z odległych czasów PRL-u. Pozostawienie kilu nieprzychylnych komentarzy to, moim zdaniem, nic innego, jak zwykły chwyt reklamowy. Patrzcie! „Prawdziwa cnota, krytyk się nie boi”! Pewnie, że się nie boi. To przecież nie oznaka strachu, że na sześćdziesiąt (przeliczyłem!) newsów umieszczonych na pierwszej stronie jednego z największych portali informacyjnych, tylko cztery (!) były sygnowane nazwiskiem autora.
Internetowi redaktorzy, dorośnijcie! Przynajmniej do poziomu szkolnych gazetek .

Życzy Wam tego, z całego serca, Wojciech Maciej Hübner.

niedziela, 5 czerwca 2016

Zamiast felietonu

Dziś, zamiast felietonu, fragment mojej sztuki "PUSZKA". Okazało się bowiem, że to o czym chciałem napisać, już napisałem właśnie tam.

NOWY
Cholerne skarpetki. Zawsze się przecierają w tym samym miejscu. Niedługo nie będę miał jak ich zacerować.
STARY
Buty.
NOWY
Co buty?
STARY
Sprawdź buty. Może jakaś zadra w środku i dlatego się drą.
NOWY
(Sprawdza but.)
Cholera, to już przestaje  być śmieszne. Nawet w tak prozaicznej sprawie jak dziura w skarpetce, musisz mieć rację.
STARY
Doświadczenie. Kiedy buty,  skarpetki, ubranie stają się największym twoim majątkiem, uczysz się szybko jak o nie dbać.
NOWY
Po twoim stroju nie widać za bardzo dbałości.
STARY
A kto ci powiedział, że to dla mnie największy majątek?
NOWY
Jakoś innego nie widzę. Chyba, że mówisz o tej tajemniczej puszce.
STARY
Ty cały czas uważasz, że to co wartościowe musi koniecznie być materialne. Jeśli czegoś się nie da przeliczyć na kasę, to już nie ma wartości?
NOWY
No to chyba jasne.
STARY
Jak coś jest dla ciebie skarbem, to chowasz to przed innymi, prawda?
NOWY
No tak. Zawsze miałem takie skrytki. Jak byłem dzieckiem, miałem  szkatułkę zamykaną na kluczyk. Na dodatek jeszcze chowałem ją za meblościanką. No tak na wszelki wypadek.
STARY
A powiedz mi ile pieniędzy, ile brylantów, jaką biżuterię tam chowałeś?
NOWY
No coś ty? Pieniądze? Biżuteria? Żartujesz. To były jakieś szpargały. Historyjki obrazkowe z gum Donaldów, jakieś kamyki, szkiełka… Zdjęcie Zuzi. To moja miłość jeszcze z przedszkola.
STARY
Ale to były twoje największe skarby? 
NOWY
Największe i najbardziej tajemne.
STARY
A gdybyś chciał je sprzedać, ile byś za nie dostał?
NOWY
Znowu żartujesz. Przecież nikt by za to nie dał ani złotówki.
STARY
No widzisz. Gdy byłeś dzieckiem rozumiałeś.
NOWY
Co rozumiałem?
STARY
Że twoje najprawdziwsze skarby dla innych nie mają żadnej wartości.


piątek, 3 czerwca 2016

Czy można?

Czy można nazwać twórcą starszą panią, która z kupowanych przez siebie materiałów, własną pracą, według własnego pomysłu, tworzy bajkową krainę Dziwnolandii zaludnioną stworami rodem z najbardziej kolorowych dziecięcych snów?
Czy można nazwać teatrem teatrzyk z kurtyną ze starej zasłony, z aktorami niewprawnie, lecz z duszą wcielającymi się w role?
Czy można nazwać malarzem małego chłopca, który z pasją zamalowuje  arkusze papieru barwnymi plamami, bo chce w ten sposób zatrzymać ważne dla niego, ulotne chwile?
Czy można nazwać poetą starszego pana, który pisze kołysanki z rymami tak prostymi, jak jego miłość do wnuczka?
Czy można ich tak nazwać, czy takie miana zarezerwowane są tylko dla sztuki przez wielkie SZ, artystów przez wielkie A?
Czy teatr staje się teatrem z powodu wielkiej, obrotowej sceny? Czy obraz dopiero na wernisażu zyskuje to miano? Czy wiersz staje się wierszem dopiero w objęciach sztywnej okładki z sygnaturą uznanego wydawnictwa?

Czy warto walczyć o zrozumienie, że sztuka jest sztuką zawsze, gdy powstaje dla wielkich emocji, a tylko niekiedy, gdy dla wielkiego uznania?

Myśli nadrukowane

Uważam, że każdy ma prawo wyboru sposobu okazywania swojej indywidualności. Szkoda tylko, choć to bardzo ubarwia szare ulice, że najczęściej swoją indywidualność okazujemy wyglądem zewnętrznym, strojem. Rozwinęła się cała, potężna gałąź przemysłu odzieżowego, oferująca koszulki, bluzy, kurtki, spodnie, nawet bieliznę(!) z różnymi nadrukami mającymi określać osobowość, indywidualność, poglądy noszącego je osobnika.  Przynosi to różne, czasami pozytywne, czasami zabawne, czasami niestety wręcz żenujące, wrażenia. Ostatnio widziałem na ulicy młodzieńca w szortach z napisem „My Little Pony” umieszczonym z przodu. Chciałem nawet podejść i powiedzieć, że współczuję, ale machnąłem ręką. Jego Pony, jego sprawa.
 Modne, szczególnie wśród młodzieży, stały się ostatnio koszulki z patriotycznymi napisami i symbolami. O ile godzę się na dumnie noszony na piersi wizerunek orła, o tyle burzę się na widok powyciąganej koszulki z napisem na plecach „Jestem Polakiem  tu jest moja Ojczyzna”. Oczywiście nie o napis mi chodzi, bo czuję to samo, co on wyraża. Jednak ktoś, kto ten napis wykonał nie zastanowił się nad tym, że część „… tu jest moja Ojczyzna” umieszczona na samym dole koszulki ostatecznie będzie okrywać miejsce, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę.
Lubię ludzi w koszulkach z napisami pełnymi szczerości. „Piwo to moje paliwo”, „Uwaga! GRYZĘ”, „Jestem zołzą”, „Jak mam czas to leżę i odpoczywam a jak nie mam czasu to tylko leżę”. Czytasz i wiesz z kim masz do czynienia. Lubię dumnych tatusiów w koszulkach  z napisem „Super TATA”. Dał mi do myślenia bluzą podarowaną swojemu czteroletniemu synkowi, mój sąsiad . Rzecz w tym, że sąsiad ma fizjonomię pitekantropa i rude włosy a nadruk na bluzie brzmi „Przystojny po tacie”. Hhhmmm, dzieciak wygląda na homo sapiens i jest blondynem.  

Innym zgoła problemem są napisy w języku angielskim. Kochani! Zanim włożycie na siebie bluzę z napisem w obcym narzeczu, dowiedzcie się co ten napis znaczy. Zaręczam, że FUCK YOU to nie to samo co FCUK FOR YOU a  SUPER BITCH to nie reklama plaży w Acapulco.

czwartek, 2 czerwca 2016

Z packą na krokodyla.

Zawsze, gdy rewolucje przeprowadza się karabinami i armatami, w ostatecznym rozrachunku więcej jest ofiar niż tych, którym zmiany przyniosły korzyści. Wygrywa ten, kto ma więcej kul, większe armaty a nie ten, kto ma rację. Zamiast armat można wytoczyć na pole walki rozum. Niestety, w naszej rzeczywistości ta broń jest równie skuteczna, jak packa na muchy kontra krokodyl. Zrezygnować więc? Wycofać swoją armię na głębokie tyły? NIE!  Niech każdy zmajstruje sobie taką packę z rozumu, rozsądku, prawdy, odpowiedzialności i leje tego krokodyla ile wlezie.  Pac go rozumną kulturą, pac go rozsądną gospodarką, pac go prawdą nieprzekłamaną, pac go odpowiedzialnością za słowa. Gadzina w końcu zrejteruje w mętne wody. Pamiętajcie tylko o tym, żeby nie tracić sił na atakowanie głowy. Nasz gad nie dostanie wstrząśnienia czegoś, czego nie ma.
 By Toursim NT - Imagegallery Tourism NT.