Czy można nazwać twórcą starszą panią, która z kupowanych
przez siebie materiałów, własną pracą, według własnego pomysłu, tworzy bajkową
krainę Dziwnolandii zaludnioną stworami rodem z najbardziej kolorowych
dziecięcych snów?
Czy można nazwać teatrem teatrzyk z kurtyną ze starej
zasłony, z aktorami niewprawnie, lecz z duszą wcielającymi się w role?
Czy można nazwać malarzem małego chłopca, który z pasją
zamalowuje arkusze papieru barwnymi
plamami, bo chce w ten sposób zatrzymać ważne dla niego, ulotne chwile?
Czy można nazwać poetą starszego pana, który pisze kołysanki
z rymami tak prostymi, jak jego miłość do wnuczka?
Czy można ich tak nazwać, czy takie miana zarezerwowane są
tylko dla sztuki przez wielkie SZ, artystów przez wielkie A?
Czy teatr staje się
teatrem z powodu wielkiej, obrotowej sceny? Czy obraz dopiero na wernisażu
zyskuje to miano? Czy wiersz staje się wierszem dopiero w objęciach sztywnej
okładki z sygnaturą uznanego wydawnictwa?
Czy warto walczyć o zrozumienie, że sztuka jest sztuką
zawsze, gdy powstaje dla wielkich emocji, a tylko niekiedy, gdy dla wielkiego
uznania?