niedziela, 20 listopada 2016

Reformy, czyli niewymowne

W absurdalnym świecie człowiek zaczyna mieć absurdalne myśli.  Świat staje się coraz bardziej absurdalny, więc  ja, czując się człowiekiem, zaczynam absurdalnie myśleć.

Siedzę sobie, na  przykład , w kolejce do lekarza. Kolejka wystarczająco długa  by przeczytać, od deski do deski, 
„W poszukiwaniu  straconego czasu” lub dla wolniej czytających,  „Stąd do wieczności”. Gdy lektury zabraknie, zaczynam z nudów animizować w myślach otaczający mnie świat. Jest to znacznie bezpieczniejsze niż przyglądanie się ludziom, bo wpatrywanie się w osoby w kolejce przede mną może być wzięte za kombinację jak zająć ich miejsce bliżej drzwi gabinetu, a w tych za mną jako złośliwe wywyższanie spowodowane lepszą pozycją startową w maratonie po zdrowie. Niestety korytarze przychodni są dość ubogie w elementy i po ożywieniu wieszaka, kosza na śmieci i plakatu o chorobach wenerycznych, zaczynam się ponownie nudzić.  Sięgam więc na wyższy poziom i zaczynam personifikować pojęcia abstrakcyjne.

Ponieważ największą abstrakcją naszego absurdalnego świata jest polityka, zrozumiałe, że jako pierwsza przychodzi mi na myśl.

Polityka, słowo rodzaju żeńskiego. Jako człowiek z natury leniwy  nie wysilam się zbytnio i wyobrażam ją sobie oczywiście jako kobietę. Z uwagi  na charakter polityki, oczywiście kobietę określonego autoramentu.

Gdy już stoi przede mną ubrana adekwatnie do swojego charakteru,  ja  adekwatnie do swojej samczej natury, zaczynam ją z fatałaszków w myślach rozbierać. 
Na ogół zbyt dużo z niej  nie zdejmuję. Pierwszy powód to taki, że nigdy nie potrafię  polityki wyobrazić sobie jako atrakcyjnej pani, drugi, że gdy już jestem tak zdesperowany czekaniem, iż rozbieram politykę, wzywają  mnie do gabinetu.

Ostatnio jednak, albo kolejka dłuższa była niż zazwyczaj, albo myśli moje mniej rozwlekłe, doszedłem do bielizny.

Ponieważ tym razem wyobraźnia podsunęła mi dość szkaradną personifikację owego absurdu, bielizna była równie mało atrakcyjna.  Stała więc przede mną owa paskuda nie do końca rozdziana,    a w  oczy pierwsze rzucały się ogromne pantalony.

Pantalony, damskie niewymowne, reformy. Zacząłem owe reformy w myślach zmieniać, przerabiać. Różna wielkość, kolor, a to tu koronka, a to tam tasiemka. I w reformy coraz to nowe ubrana stała przede mną polityka.

Pewna myśl, wcale nie abstrakcyjna i absurdalna, coraz mocniej świdrowała  mój umysł.


Reformy coraz to inne na tej mojej spersonifikowanej polityce, ale pod nimi i tak zawsze dupa.


wtorek, 8 listopada 2016

Mole w tapczanie, czyli co zżera naszą historię.

W poprzedni czwartek, jak zawsze pełen zapału do twórczych dyskusji, spotkałem się ponownie z grupą wspaniałych ludzi na „Czwartkowym, kulturalnym drugim śniadaniu”.  Kto nigdy na naszych spotkaniach nie był, ten nie zrozumie dlaczego są one dla mnie tak ważne. Kilka godzin pracy umysłu na najwyższych obrotach i dyskusje, które nie są jałowym przerzucaniem się słowami. Wszystko co nasza grupa przedyskutuje, przekutym  staje się w działanie.

Spotkania nasze są otwarte dla wszystkich i  pojawiają się na nich ciekawi ludzie. W ten czwartek swojego gościa przyprowadziła jedna z koleżanek.  Wstyd mi teraz za moje pierwsze odczucie. Gdy usłyszałem, że jest to Pani z Federacji Rodzin Katyńskich, moja werwa, moja energia gdzieś nagle zniknęły. Zniknęły w medialnym zaduchu, który ten temat otacza.

Do dziś nie mogę wybaczyć sobie takiej reakcji i ta krótka opowieść  niech będzie moimi przeprosinami.

Dane mi było przeżyć najwspanialszą lekcję historii. Najwspanialszą, bo historii prawdziwej, nie książkowej, nie wykrzyczanej z mównic,  tylko opowiedzianej cichym, drżącym głosem.
Dla Pani Krystyny historia Katynia zaczęła się od moli. W mieszkaniu jej męża poszukiwanie gniazda  owadów zakończyło się odkryciem podwójnego dna w tapczanie. Podwójne dno skrywało siedzibę szkodników i ich pożywkę,  czyli historię. Pamiątki po teściu, którego nigdy nie poznała. Poznała jednak jego dzieje,   i  ich  tragiczny koniec noszący  nazwę ,  w  tamtych czasach  szeptaną, Katyń.

Słuchałem opowieści snutej cicho, bez patosu. O poszukiwaniach prawdy, o walce o uszanowanie prawdy i o prawdziwych historiach ludzi, którzy po latach mogli wreszcie przyklęknąć  nad grobem bliskich.

Tylko raz drżący głos Pani Krystyny stał się twardy, stanowczy, choć nadal przepełniony bólem, a nawet tym bólem zwielokrotniony. Stało się to w chwili, gdy mówiła o wykorzystywaniu tragicznej historii Katynia, Ostaszkowa, Starobielska w  populistycznych zabiegach dzisiejszych polityków.

Nie lubię moli, ale jestem w stanie zrozumieć, że zżerają nasze pamiątki. To nie ich historia, to nie ich  świat.
Brzydzę się innych szkodników. Wyżerających dziury w historii, będącej również i ich historią, historią również ich świata. Żerujących na ludzkich tragediach. Tańczących swoją  „politpolkę” na grobach tych, których dusze,  dzięki takim wspaniałym ludziom jak Pani Krystyna, znalazły wreszcie ukojenie.


Przed molami możemy nasze pamiątki chronić. Jest wiele sposobów.  Ale jaki jest sposób na te drugie szkodniki?