wtorek, 8 listopada 2016

Mole w tapczanie, czyli co zżera naszą historię.

W poprzedni czwartek, jak zawsze pełen zapału do twórczych dyskusji, spotkałem się ponownie z grupą wspaniałych ludzi na „Czwartkowym, kulturalnym drugim śniadaniu”.  Kto nigdy na naszych spotkaniach nie był, ten nie zrozumie dlaczego są one dla mnie tak ważne. Kilka godzin pracy umysłu na najwyższych obrotach i dyskusje, które nie są jałowym przerzucaniem się słowami. Wszystko co nasza grupa przedyskutuje, przekutym  staje się w działanie.

Spotkania nasze są otwarte dla wszystkich i  pojawiają się na nich ciekawi ludzie. W ten czwartek swojego gościa przyprowadziła jedna z koleżanek.  Wstyd mi teraz za moje pierwsze odczucie. Gdy usłyszałem, że jest to Pani z Federacji Rodzin Katyńskich, moja werwa, moja energia gdzieś nagle zniknęły. Zniknęły w medialnym zaduchu, który ten temat otacza.

Do dziś nie mogę wybaczyć sobie takiej reakcji i ta krótka opowieść  niech będzie moimi przeprosinami.

Dane mi było przeżyć najwspanialszą lekcję historii. Najwspanialszą, bo historii prawdziwej, nie książkowej, nie wykrzyczanej z mównic,  tylko opowiedzianej cichym, drżącym głosem.
Dla Pani Krystyny historia Katynia zaczęła się od moli. W mieszkaniu jej męża poszukiwanie gniazda  owadów zakończyło się odkryciem podwójnego dna w tapczanie. Podwójne dno skrywało siedzibę szkodników i ich pożywkę,  czyli historię. Pamiątki po teściu, którego nigdy nie poznała. Poznała jednak jego dzieje,   i  ich  tragiczny koniec noszący  nazwę ,  w  tamtych czasach  szeptaną, Katyń.

Słuchałem opowieści snutej cicho, bez patosu. O poszukiwaniach prawdy, o walce o uszanowanie prawdy i o prawdziwych historiach ludzi, którzy po latach mogli wreszcie przyklęknąć  nad grobem bliskich.

Tylko raz drżący głos Pani Krystyny stał się twardy, stanowczy, choć nadal przepełniony bólem, a nawet tym bólem zwielokrotniony. Stało się to w chwili, gdy mówiła o wykorzystywaniu tragicznej historii Katynia, Ostaszkowa, Starobielska w  populistycznych zabiegach dzisiejszych polityków.

Nie lubię moli, ale jestem w stanie zrozumieć, że zżerają nasze pamiątki. To nie ich historia, to nie ich  świat.
Brzydzę się innych szkodników. Wyżerających dziury w historii, będącej również i ich historią, historią również ich świata. Żerujących na ludzkich tragediach. Tańczących swoją  „politpolkę” na grobach tych, których dusze,  dzięki takim wspaniałym ludziom jak Pani Krystyna, znalazły wreszcie ukojenie.


Przed molami możemy nasze pamiątki chronić. Jest wiele sposobów.  Ale jaki jest sposób na te drugie szkodniki?