piątek, 23 września 2016

Zwiększona dawka polocardu


Jest taki uniwersalny sposób na stres, nerwy, przerażenie i wiele jeszcze innych spraw równie  sprzyjających zawałowi. Mieć wszystko w tej części ciała, która umiejscowiona jest na zapleczu.

Przez jakiś czas stosowałem tę metodę. Jednak dbałość o sylwetkę zmusiła mnie do jej porzucenia. Tyłek, w którym musiało się coraz więc spraw mieścić, stawał się godny Kim Kardiashan czy, przynajmniej,  Jo Lopez.
Gdybym teraz chciał do tej metody wrócić, to moje "zaplecze" musiałoby mieć obszar pewnego okrągłego,  sporego budynku w Warszawie. Ani to estetyczne,  ani wygodne.

Podobno jest też metoda polegająca na „wykrzyczeniu z siebie stresu”. Nie wiem czy jest skuteczna. Nigdy jej nie stosowałem. No bo takie krzyczenie w próżnię to chyba nie to, a do kobiety w domu krzyczeć , skoro ma takie poglądy jak ja – bez sensu.  Na ulicy wrzeszczący facet może spowodować stres u innych, a ja nie chcę być powodem czyjejś utraty zdrowia.

W oczekiwaniu więc na to, by politycy przestali grzebać w macicach kobiet, a zaczęli grzebać w np. gospodarce, by podręcznik do historii w gimnazjum był grubszy i bardziej treściwy niż „Gość Niedzielny”, by medale dostawali zasłużeni a nie służalczy, by zaczęto myśleć nie tylko o zarodkach ale i o urodzonych, i na normalność w wielu innych sprawach, przyjmuję zwiększoną dawkę leków mających  zapobiec  zawałowi.

Być może wrócą czasy, gdy ponownie spraw niechcianych będzie tyle, że nie trzeba będzie ich „wpychać na zaplecze”, ani wydawać majątku na lekarstwa. I będą tak błahe, że wystarczy zwykłe machnięcie na nie ręką.


Być może, choć obserwując sylwetki polityków, zauważyłem u większości powiększające się „zaplecze”.  To  ewidentnie dowód na to, gdzie nas mają. 

czwartek, 22 września 2016

Krótki wpis o jesieni

Czytam gazetę, oglądam wiadomości w TV, słucham radia, rozmawiam ze znajomymi i nieznajomymi, i dochodzę do jednego wniosku. Jesień nie nadchodzi.
Jesień już przyszła i to wcale nie dzisiaj. Trwa już wiele  miesięcy.

Wszystko opada jak uschnięte liście. Spożycie, pożycie, kultura, polityka, przemysł, eksport, import, potencjał i potencja opadają z coraz głośniejszym szumem.
Patrzę na to i dochodzę do wniosku, że ktoś nam wszystkim próbuje zrobić z dupy jesień średniowiecza. To przykre.
Ale jest jeszcze coś bardziej przykrego. Świadomość, że po jesieni przychodzi zima.

środa, 21 września 2016

Historia pewnego listu

Jest taka akcja „List do Powstańca Warszawskiego”.  Jej celem jest upamiętnienie i uhonorowanie uczestników Powstania Warszawskiego i pokazanie Powstania przez pryzmat ludzi biorących w nim udział.
Szczytny cel, wspaniała akcja. Mnie jednak zdumiało jedno. Do mnie informacja dotarła dopiero przez pewnego młodego człowieka. Dziękuję Jaśku, że byłeś lepszy od tych wszystkich patronów medialnych i organizatorów akcji.
Jasiek miał taki list napisać w ramach zajęć szkolnych, ale podszedł do tego  poważnie. Nie chciał sztampy i oklepanych zwrotów. Nie chciał „odfajkować” zadania. Wpadł na pomysł zaprzęgnięcia mnie do działania i dzięki jego namowom powstał  wiersz, który wysłał w ramach akcji, a ja w ramach własnego pokłonu Bohaterom zamieszczam poniżej.
Jest to dla mnie o tyle istotne, że mój, niestety już nieżyjący, wspaniały Przyjaciel Maciej Józef Kononowicz też był żołnierzem Armii Krajowej  i uczestnikiem Powstania.



LIST
Powstańcom Warszawskim

Mógłbym do Ciebie napisać
List pełen patosu. To takie proste.
Że na tym, o co walczyłeś, wyrosłem.
Chwała Bohaterom. I wysłać.

Ale ja chcę Ci napisać o fotografii,
Tej, na której jesteś w furażerce.
O oczach, w których widać więcej.
Więcej, niż słowo oddać potrafi.
Ból i cierpienie i wiarę, których nie zmierzę,
I wiesz co, Powstańcu? Ja oczom Twym wierzę.


Coś, co nikomu, do niczego nie jest potrzebne.

Poniższy tekst umieściłem swego czasu na Facebooku. Teraz przytaczam go tutaj. Powodem jest ukazanie się mojego drugiego zeszyciku poezji „Świat w kilku wersach”.  Dla zainteresowanych, jest on dostępny w księgarniach internetowych, ale tylko w wersji elektronicznej. Cóż, ekonomia… W wersji drukowanej dostępny u autora, czyli u mnie, lub w systemie druku na żądanie w sklepie internetowym alimero.pl.




Niezbyt często podróżuję taksówkami. Niezbyt często z uwagi na całkowity brak zaufania. Broń Boże nie chodzi o brak zaufania do taksówkarzy! Ufnością nie darzę zasobów mojego konta bankowego.
Tym razem, będąc szczęśliwym posiadaczem żywej, przyjemnie szeleszczącej gotówki w kwocie pozwalającej na drobne szaleństwa, postanowiłem skorzystać z usług transportu prywatnego. Po krótkiej rozmowie telefonicznej z miłą panią dyspozytorką i równie krótkim oczekiwaniu, wygodnie usadowiłem się na tylnej kanapie eleganckiego, wymuskanego mercedesa.

- Dzień Dobry! Na Bednarską proszę. – Rzuciłem ze swadą światowego bywalca. Szybko jednak przestałem czuć się pewnie i swobodnie. Kierowca, rykoszetem wstecznego lusterka, wzmocnionym o panoramiczną obłość, obrzucił mnie taksującym spojrzeniem.
Natychmiast zrozumiałem, że niewielka odległość, jaką zamierzałem pokonać błyszczącym cudem, nijak się ma do mojego dobrego samopoczucia. Poczułem jak uchodzi ze mnie powietrze i już, już miałem zacząć tłumaczyć się i wręcz przepraszać, gdy usłyszałem zbawienne - Pszszee.- Taksówkarz wykonał kilka magicznych ruchów w okolicy przycisków kosmicznej konsoli i limuzyna bezszelestnie ruszyła.

Po chwili, ciszę dostojnej podróży przerwał prostacko dźwięk dzwonka mojego telefonu komórkowego. Mimo dezaprobaty, bijącej z lustrzanego obicia oczu kierowcy, odebrałem połączenie. Dzwonił redaktor z wydawnictwa. Sprawa dość pilna, chodziło o pewne zmiany w wydaniu wierszowanych bajek dla dzieci. W trakcie rozmowy spojrzałem via lusterko w oczy pana taksówkarza. Ze zdumieniem zauważyłem rosnącą w nich przychylność i zaciekawienie. Choć docierała do niego tylko połowa treści, zapewne domyślił się, że rozmawiam o wydaniu czegoś, czego jestem autorem. 

- Pan pisze? – Zapytał, gdy odłożyłem telefon.

- Owszem – Odparłem z powracającą pewnością siebie.

- Bo wie pan, moja żona lubi czytać. Ja to nie za bardzo mam czas. Długo jeżdżę, teraz na postojach mało co się stoi. Do domu wracam zmęczony, no i oczy już nie te. Ale ona – Słuchałem, zaskoczony niespodziewanym potokiem słów. – siedzi w domu, młoda jest to i ciekawa. Mówi, że tylu rzeczy się dowiaduje z tego czytania. Czasami zżyma się na mnie, że ja to głupi jestem, bo nie czytam i nie ma ze mną tematów do rozmowy. –

Przysłuchiwałem się z rosnącym poczuciem radości. Tyle się mówi o niechęci rodaków do słowa pisanego a tu żywy dowód na błędną ocenę sytuacji.

– Ostatnio mamy ciche dni. No moja wina. Zabalowałem z kolegami. Już jej kwiaty na przeprosiny kupiłem, ale nie pomogły. To sobie tak teraz pomyślałem, że może książkę. Jak lubi niech ma. Bo ja, to wie pan, praktyczny jestem. No jesteśmy na miejscu. A co pan pisze?

-Wiersze- To stwierdzenie zadziałało jak tama na potok słów. Przedarły się jeszcze przez nią pojedyncze kropelki.

- A nie. Takie coś… osiemnaście złotych… to jej do niczego nie jest potrzebne.

Z oczu kierowcy znów powiało chłodem. Uiściłem owe osiemnaście złotych i delikatnie zamknąłem za sobą drzwi samochodu.
Limuzyna odpłynęła z eleganckim sykiem kompresorów a ja zostałem nieelegancko przygarbiony, przytłoczony świadomością tworzenia takiego czegoś, co do niczego nie jest potrzebne.


wtorek, 20 września 2016

Rezonans magnetyczny, czyli zrozumienie niezrozumiałego.

Podobno mózg ze wszystkich organów dojrzewa najpóźniej. Gdzieś tak około pięćdziesiątki staje się w pełni uformowany. Mój mózg jest chyba jakiś felerny. Pięćdziesiąt lat minęło, a ja zaczynam się gubić w otaczającej rzeczywistości.  Aż sobie  zafundowałem rezonans magnetyczny, bo obawiałem się,  że to Alzheimer albo inna cholera. Pan doktor po badaniu stwierdził, że wszystko w porządku.

Skąd się biorą moje obawy o zdrowie psychiczne? Najprościej powiedzieć, że zewsząd.

Manipulowanie tym co winno być szanowane, szanowanie tego co zmanipulowane. Prawda historyczna na półce z bajkami, bajki w dziale literatura faktu.  Rosnące poparcie tego, czego nie chcemy. Spadek poparcia dla tego, czego chce większość. Jednego dnia nepotyzm jest „be”, następnego okazuje się patriotycznym obowiązkiem.

Biegnę do sklepu z radością, bo przeczytałem, że lepiej zarabiam i stać mnie teraz na więcej. Wracam już bez tej radości, bo za to samo co niedawno kupowałem, zapłaciłem więcej. To akurat ma swoje plusy, bo jeszcze chwila i zmieszczę się w garnitur ślubny, a na nowy mnie nie stać.

Uwielbiam czytać. Kupuję więc książkę okrzykniętą  bestsellerem. Na okładce recenzje z kilku pism, które kiedyś były dla mnie opiniotwórcze. „Najlepsza powieść ostatniego dziesięciolecia!”. „Autor wzniósł się na wyżyny!”.  „Nasz kandydat do literackiego Nobla!”.  Po kilku godzinach lektury wychodzę na świeże powietrze. To pewnie z jego braku mam taki mętlik w głowie. Snuję  się po ulicach i nagle bach! Radość przeogromna!  Literatura najwyższych lotów dotarła w najciemniejsze zakątki życia. Kilku panów pod monopolowym, z lekkością godną krytyków literackich, przerzuca się cytatami z książki, która zapewne dostanie Nobla.
„Ku..a, ch.j, p..da. Pier..lę to!”.
Zawsze byłem pewien, że alkohol niszczy mózg, a tu proszę jaka pamięć do cytatów.

Z przewietrzonym już umysłem wracam do domu. Włączam TV. Mój błąd. W głowie znów zagościł mętlik.

Dwudziestopięciolatek ma dziewięcioletnie doświadczenie w obronności kraju i na tyle ogromne zasługi na tym polu by otrzymać złoty medal, a Powstaniec Warszawski, żołnierz  AK, nie jest godzien awansu na podpułkownika.

Przełączam kanał. O! To rozumiem. Parówki użyte do doświadczeń fizycznych przemawiają do mnie. Do jedzenia się nie nadają, a skoro ciągle są produkowane, to należy je spożytkować w inny sposób.

Ponownie przełączam kanał. Szukam jakiegoś filmu.  Zaciekawiają mnie „Hity na maksa”. Dzisiaj „Rambo. Pierwsza krew”, jutro „Terminator”. Faktycznie hity na maksa… wyeksploatowane.


Kładę się spać. Łykam tabletkę na sen, bo w skołowanym mózgu spokój jakoś nie chce zagościć.  Przez plątaninę myśli przebija się jedna. Może pan doktor powiedział, że wszystko z moja głową w porządku tylko dlatego, że jakby co, to chciałem się na NFZ leczyć? 

środa, 14 września 2016

Wyobraźnia made in Poland

Czasami mam nagłą ochotę wziąć kałacha i zrobić porządek. Dlaczego tego nie robię? Bo jestem porządnym, prawym człowiekiem? Mam nadzieję, że taki jestem, ale to nie ten powód. I również nie jest nim brak kałacha, bo w dzisiejszych czasach można wszystko kupić, choć w większości „made in China”.  Tym co mnie powstrzymuje jest wyobraźnia.

Wyobraźnia, to takie coś, co ludzi nią obdarzonych stymuluje w działaniach lub zaniechaniach bardziej niż wszystkie nakazy, zakazy.

Co z tego, że znamy zakaz robienia czegoś. Jeśli nie wyobrazimy sobie skutków złamania tego zakazu, prędzej czy później go złamiemy.

Jednych powstrzyma wyobrażenie skutków, innych wyobrażenie kary za ich wywołanie. Mnie powstrzymuje jedno i drugie, bowiem na wyobraźni mi nie zbywa.

Z przerażeniem obserwuję, że wyobraźnia staje się w naszym społeczeństwie towarem trudno dostępnym. Tam gdzie powinna być, w większości przypadków widnieje karteczka „chwilowy brak towaru”, lub częściej „towar wyprzedany”.

Bez wyobraźni można żyć i nawet powstrzymać się od strzelania z kałacha. Ale nie można tworzyć, konstruować  i  rządzić. Nie można wielu innych rzeczy, ale te  trzy są, moim zdaniem, najważniejsze. Stanowią o świadomości narodu, jego rozwoju i jego  przetrwaniu.

Brak wyobraźni wśród artystów śmieszy mnie. Bo to takie jedzenie zupy widelcem. Namachają się, namachają,  a efekt żaden.  Ale jeden z wyobraźnią na stu bez niej, powoduje, że Sztuka powstaje.

Brak wyobraźni wśród naukowców smuci mnie. Lubię biec do przodu, a wyprzedzanie świata, który stoi w miejscu, nie jest żadną radochą. Ale jeden z wyobraźnią, na stu bez niej, to kolejny wynalazek, kolejne odkrycie.

Brak wyobraźni wśród polityków przeraża mnie. To już nie jest śmieszne, to już nie jest smutne. To horror, który dzieje się w realnym życiu, a nie na ekranach kin. Tu jeden na stu, to za mało. Większość bowiem rządzi.

Nieprzemyślane ustawy, głupie decyzje, bezsensowne konflikty, prywata, ciągłe rozliczanie przeszłości  bez liczenia się z przyszłością, kłamstwa, przekręty i wszystko to, co można wysypać z worka ludzkich przywar, używane całkowicie bez wyobraźni. Bez myślenia o skutkach, bez myślenia o karach za ich wywołanie. A skutki i kary dotkną nie tylko tych wyobraźni  pozbawionych.

Polityku, zanim podejmiesz jakieś działanie, zanim podpiszesz się pod ustawą, czy innym dokumentem, usiądź na chwilę, pomyśl jakie będą skutki nie dzisiaj, dla ciebie, ale jutro, dla wszystkich.

Jeśli nie potrafisz sobie ich wyobrazić, to oznacza jedno – nie nadajesz się do kierowania życiem innych.

poniedziałek, 5 września 2016

Sąsiedztwo, czyli minusy plusów


Wielu znajomych zazdrości mi domku. Może nie tyle samego budynku, bo to zwykły „segmentowiec”, ile położenia. Narożny,  więc i teren troszkę większy i sąsiedzi tylko z jednej strony. A po drugiej stronie, to czego mi najwięcej zazdroszczą. Olbrzymi teren ogródków działkowych o wdzięcznej nazwie „Azalia”.

Ja z sąsiedztwa zadowolony jestem tylko jednostronnie, i to, na przekór znajomym, z tej zabudowanej strony. Bo jeśli chodzi o „przyrodę” za płotem, to naliczyłem więcej minusów niż plusów.
Najpierw co na plus, bo to krótko będzie. Przez większą część roku zielono za oknem.

I już. KONIEC.

Minusów jest wiele, niektóre bardziej,  inne mniej uciążliwe. Choćby ta zieleń. Póki zielona cieszy oko, lecz gdy w przepiękne jesienne barwy się zmienia, oko cieszyć przestaje. Głównie dlatego, że z poziomu oczu znika i na poziomie stóp na podwórku ląduje. Właściciele domków doskonale wiedzą co to odśnieżanie, ja na dodatek mam jeszcze odliścianie.  Ale to minus z tych mniej uciążliwych. Można rzec ekologiczny, więc do przyjęcia.

Mniej ekologiczny i mniej do przyjęcia jest wszechobecny, całodzienny i codzienny hałas.  Na międzynarodowym lotnisku jest ciszej. No chyba, że to Modlin.

Kosiarki, pilarki, dzieciaki, radioodbiorniki wydające odgłosy wspólnie, naprzemiennie i jeszcze w kilku innych kombinacjach. W nielicznych momentach braku prądu i zapychania dzieciom buziek obiadami pichconymi przez zapobiegliwe babcie, cisza też nie następuje, a to za sprawą pewnej pary działkowiczów. On głuchy jak pień, ona z głosem nie dość, że donośnym, to jeszcze w tonacji tłukącego  się szkła.

Podobno ogień zwalcza się ogniem, więc postanowiłem hałas zwalczać hałasem.
Na tarasie, w kierunku działek , ustawiłem dwa głośniki. Podłączyłem mikrofon do wzmacniacza, podkręciłem „na maxa” i zacząłem wyśpiewywać  na ludowa nutę:

„W mym ogródku rosną drzewka
 a za nimi domy
W jednym z domków mieszka sąsiad
hałasem wkurzony”.

Gromkie brawa, nie były tym efektem jakiego oczekiwałem. No cóż, sława potrafi przyjść  niespodzianie. Skoro walory estetyczne pieśni mojej zostały dostrzeżone, to może i z czasem treść dotrze do działkowiczów. Podbudowany ta myślą, postanowiłem z innymi minusami sąsiedztwa działek rozprawiać się w ten artystyczny sposób.

Na terenie ogródków są toalety. Ustawione obok świetlicy nowiutkie „tojtojki”. Komu by się chciało taki kawał latać? Za domkiem na działce, każdy ma kompost i to sprawę,  nomen omen, załatwia. Ponieważ mnie załatwia smród z tego płynący, w eter popłynęły kolejne słowa wyśpiewane przeze mnie na ludową nutę (jedyną, z która sobie radzę):

„Wielka sprawa w tym,
 że wyrosło drzewko.
Sąsiad je podlewa. Czym?
Pewnie nie konewką".


Wyśpiewałem i czekam na efekty artystycznej walki z minusami sąsiedztwa ogródków działkowych.

piątek, 2 września 2016

Sztuka kiczu, czyli kicz sztuki

Kicz -kompozycja plastyczna, utwór literacki, film itp. o małej wartości artystycznej, przedmiot wykonany z przepychem, ale zupełnie pozbawiony gustu.
Taką definicję podaje  Słownik PWN.

 W Internecie znalazłem jeszcze jedną definicję : „ utwór o miernej wartości, schlebiający popularnym gustom, który w opinii krytyków sztuki i innych artystów nie posiada wartości artystycznej”.

Podkreślenie „krytyków sztuki i innych artystów” jest moją sprawką, bowiem, czym pewnie zdziwię kilka znających mnie osób, zamierzam kiczu bronić. No może niezupełnie.  Zamierzam bronić tezy, że kicz, jako odrębne od sztuki  zjawisko, nie istnieje.

Określenie kicz ( z niemieckiego Kitsch - lichota, tandeta, bubel) pojawiło się w latach 70 XIX w. w wypowiedziach krytyków sztuki z Monachium. Pierwotnie dotyczyło ono wyłącznie malarstwa i było odpowiedzią na pojawienie się serii obrazów, pejzaży nieznanego autorstwa.
 Malowidła te były z lubością oprawiane w bogato zdobione, kapiące od złota ramy i były niczym innym jak wizytówką „nowobogackich” -tworzącej się nowej klasy społecznej, nagle wzbogaconych fabrykantów, kupców, mieszczan. Mnie, w tej „wizytówce”,  bardziej niż treść obrazów, bardziej niż mniejszy, czy większy talent twórców, przeszkadza forma  prezentacji. Popularne „landszafty”, jelenie na rykowisku, znacznie lepiej prezentowałyby się w prostych, pozbawionych nadmiernej ornamentyki ramach. To ramy bardziej zasługiwały na nowo powstałe określenie, lecz nie tym zajmowali się krytycy.

Moim zdaniem, gdybyśmy u jednego ramienia wagi, zwanej estetyką, powiesili ryczącego jelenia pozbawionego szpecącej go ramy, a u drugiego, obraz przedstawiający ropiejący wrzód, autorstwa uznanej artystki o geograficznym nazwisku, waga niechybnie wskazałaby na estetyczna przewagę rykowiska.

Dlaczego więc nieznany autor jelenia w miłosnym uniesieniu jest twórcą kiczu, a chora fascynacja skazami ludzkiego ciała uznana za wielka sztukę? Bo tak orzekli krytycy! Odczucia odbiorcy niewiele tu znaczą. Jeśli wyjdę z wystawy niewyszukanych pejzaży uśmiechnięty, a z sali muzeum sztuki współczesnej zielony z obrzydzenia, uznany zostanę za, w najlepszym razie, dyletanta.

Czyżby więc istotą sztuki miało być wywołanie u odbiorcy odruchu wymiotnego?

Według Hermanna Brocha (1886-1951), austriackiego filozofa i estetyka,  sztuka to  otwarty, rozwijający się system, którego cel – platońskie piękno – pozostaje poza systemem. Naturalnym efektem sztuki jest piękno, ale piękno w postaci pięknych zjawisk, nie zaś piękna samego w sobie. Sztuka ma za zadanie odzwierciedlenie świata  i  formowanie go. Kicz jedynie imituje formowanie świata.
 No cóż, jeśli ktoś odnajdzie piękno w „Fontannie” Marcela Duchampa, to raczej jest producentem pisuarów a nie odbiorcą sztuki. A jeśli potrafi wyjaśnić jak ma to „dzieło” formować świat, to „klękajcie Narody”. (Dla niewtajemniczonych – „Fontanna” to pisuar … i NIC więcej!).

Broch twierdził również, że  w prawdziwej sztuce naturalne jest nastawienie na pracę, a to, co estetyczne,  pojawia się niejako automatycznie. Nie doszukałem się jakoś tej wielkiej pracy w przykręceniu pisuaru do deski. Dlatego może automatycznie nie pojawiło się piękno. Ktoś może zapytać  czemu uczepiłem się tak nieszczęsnej „Fontanny” Duchampa?  Wyjaśniam. „Fontanna” została wybrana przez 500 znanych artystów i historyków w 2004 roku, „najbardziej wpływowym dziełem sztuki XX wieku”.

Przyznam, że i na mnie owo dzieło wpłynęło. Wywołało u mnie… parcie na pęcherz.

Zajmijmy się teraz,  tak często uznawanymi za symbol kiczu, ulubionymi głównie przez naszych zachodnich sąsiadów, porcelanowymi, porcelitowymi, plastikowymi krasnoludkami.

Jeżeli stoją sobie w ogródku, postawione tam jako ozdoby przez właściciela, to są  ozdobami. Nie udają niczego więcej niż są. Nie pretendują do miana dzieła. Można zauważać ich brzydotę, czasami wdzięk, ale są to wyroby rzemieślnicze a nie artystyczne. To tak, jak ładne lub brzydkie, wygodne lub nie, krzesło. Nie odnosi się więc do nich definicja kiczu.

Jeśli zaś jakiś artysta stworzy krasnoludkową instalację i nazwie ją, na przykład, „Małość świata”, bądźmy ostrożni z nazywaniem tego kiczem. Zawsze znajdzie się pięciuset artystów i krytyków potrafiących doszukać się w tym głębi formującej świat.





Sztuka to pojęcie bardzo szerokie, rzekłbym nawet, że bezkresne. Jednocześnie bardzo subiektywne w ocenie.
„ Artysta  to osoba tworząca przedmioty materialne, lub utwory niematerialne mające cechy dzieła sztuki. Artysta – twórca tym różni się od rzemieślnika – odtwórcy, że  tworzy w oparciu o własną koncepcję, nadając swoim pracom niepowtarzalny charakter”.
To, moim zdaniem, bardzo niedokładna definicja. Rzemieślnik też może mieć własną koncepcję, inaczej wszystkie rzemieślnicze wyroby byłyby takie same. A artyści często tworzą korzystając z koncepcji  wymyślonych przez innych.

Dla mnie sztuka jest czymś wyłącznie ludzkim, przynależnym każdemu człowiekowi - posiadaniem własnej wizji  rzeczywistości  a artysta, człowiekiem, który ma umiejętność przekazywania tej  subiektywnej wizji innym tak, by wywołać w nich emocje.

Przy takiej definicji nie ma mowy o kiczu. Możemy tylko mówić o sztuce dobrej i złej, wysokiej i niskiej, pamiętając o przenikaniu się tych pojęć w zależności jedynie  od gustów odbiorców.

To co nazywamy kiczem, tak naprawdę jest sztuką, tylko tą złą, niską, niewyszukaną, powstałą w wyniku niezbyt wysmakowanej wizji, lub w skutek kiepskiej umiejętności przekazu.

Pozostałe wytwory, będące rzemieślniczą kopią rzeczywistości, to tylko ozdoby. Gustowne lub nie.
Ale pamiętajmy w naszym małym, prywatnym światku, nie to jest piękne, co jest piękne, ale to, co się komu podoba.