Jest taki uniwersalny sposób na stres, nerwy, przerażenie i
wiele jeszcze innych spraw równie sprzyjających
zawałowi. Mieć wszystko w tej części ciała, która umiejscowiona jest na
zapleczu.
Przez jakiś czas stosowałem tę metodę. Jednak dbałość o
sylwetkę zmusiła mnie do jej porzucenia. Tyłek, w którym musiało się coraz więc
spraw mieścić, stawał się godny Kim Kardiashan czy, przynajmniej, Jo Lopez.
Gdybym teraz chciał do tej metody
wrócić, to moje "zaplecze" musiałoby mieć obszar pewnego okrągłego, sporego budynku w Warszawie. Ani to estetyczne,
ani wygodne.
Podobno jest też metoda polegająca na „wykrzyczeniu z siebie
stresu”. Nie wiem czy jest skuteczna. Nigdy jej nie stosowałem. No bo takie
krzyczenie w próżnię to chyba nie to, a do kobiety w domu krzyczeć , skoro ma
takie poglądy jak ja – bez sensu. Na
ulicy wrzeszczący facet może spowodować stres u innych, a ja nie chcę być
powodem czyjejś utraty zdrowia.
W oczekiwaniu więc na to, by politycy przestali grzebać w
macicach kobiet, a zaczęli grzebać w np. gospodarce, by podręcznik do historii
w gimnazjum był grubszy i bardziej treściwy niż „Gość Niedzielny”, by medale
dostawali zasłużeni a nie służalczy, by zaczęto myśleć nie tylko o zarodkach
ale i o urodzonych, i na normalność w wielu innych sprawach, przyjmuję
zwiększoną dawkę leków mających zapobiec
zawałowi.
Być może wrócą czasy, gdy ponownie spraw niechcianych będzie
tyle, że nie trzeba będzie ich „wpychać na zaplecze”, ani wydawać majątku na
lekarstwa. I będą tak błahe, że wystarczy zwykłe machnięcie na nie ręką.
Być może, choć obserwując sylwetki polityków, zauważyłem u większości
powiększające się „zaplecze”. To ewidentnie dowód na to, gdzie nas mają.