wtorek, 31 maja 2016

Albo świat jest tak brzydko skonstruowany, albo ja mam pecha do ludzi. Po raz kolejny przekonałem się, jak łatwo niektórzy rzucają obietnice, nie mając wcale zamiaru ich spełnić. Historia przykra, zbyt przykra więc nie napiszę o niej felietonu. Za to poniższą bajkę z premedytacją dedykuję bohaterce owej historii.

SROKA

Sroka nagminnie swoich sąsiadów,
Odwiedza bez zapowiedzi.
To się przysiądzie im do obiadu,
To się do późna zasiedzi.

We wszystkie kąty dziób swój powtyka,
Zajrzy do każdej szuflady.
I gospodarzom braki wytyka.
Taki w niej brak jest ogłady.

A swym gadaniem, prawie zadręczy,
I obiecuje bez granic,
Że gdyby trzeba, wszystkich wyręczy,
Ot tak po prostu, za nic.

Że do niej zawsze, o każdej porze,
Z każdym problemem swym,
Sąsiad, sąsiadka, udać się może,
Ona pomoże im.

Jak pech, to pech, wszystkich dopada.
Los już złośliwy taki.
Każdego sroki dopadł sąsiada,
Każdemu dał się we znaki.

Sowie do zupy zabrakło soli,
A gości ma mieć wieczorem,
Zajączka bardzo żołądek boli,
Zatruł się muchomorem.

I kret się znalazł w wielkiej potrzebie,
Bo swą ostatnią łopatę,
Połamał właśnie na twardej glebie,
Ryjąc podziemną chatę.


Wszyscy więc zgodnie do sroki biegną,
Pukają w okiennice,
Przecież składała im sto, nie  jedną,
Pomocy obietnicę.

Chmurnie ich sroka na progu wita,
Bo jej przerwali sjestę.
„Czego tu chcecie?!” Niegrzecznie pyta,
„Bardzo zajęta jestem.”

Zając o krople prosi sąsiadkę,
Sowa o soli szklankę,
Kret zaś o małą chociaż łopatkę,
By mógł dokończyć ziemiankę.

„Niestety krecie swojej łopaty,
Nie mogę ci użyczyć.
Właśnie w ogródku kopię rabaty,
Nie możesz na mnie liczyć”.

Innym zwierzętom, co z kretem przyszły,
Odrzekła zimnym głosem:
„Krople i sól mi właśnie wyszły.”
Trzasnęła drzwiami przed nosem.

O sytuacjach takich powiada,
Stary i dobry obyczaj.
Obietnic żadnych, nigdy nie składaj,
Gdy mają być bez pokrycia.

poniedziałek, 30 maja 2016

Czas nieistotny wobec wieczności

Cóż, człowiek się starzeje. Coraz częściej coś strzyka kiedy nie powinno, lub nie strzyka choć powinno. Tym razem jednak strzyknęło o jeden raz za dużo i trochę za mocno. Zgięło mnie w pół i tak trzymało w pozycji Japończyka witającego dostojnego gościa. Bardzo dostojnego. Tam, podobno, im bardziej się pochylisz, tym większy okazujesz szacunek. Ja spojrzałem na to z drugiej strony. Dosłownie z drugiej. Bo, owszem, od przodu pozycja w jakiej zastygłem, mimo mojej skrzywionej miny, mogła być brana za wyraz szacunku, ale od tyłu… wyrażałem raczej całkowity jego brak. Żeby więc uniknąć nieporozumień, bo zawsze się ktoś z tyłu znajdzie, udałem się do przychodni w nadziei, że jakiś specjalista mnie wyprostuje. Po kilku godzinach stania w kolejce dostałem się przed oblicze pani rejestratorki. No niezupełnie przed oblicze, bo z uwagi na moją pozycję, oblicza nie widziałem. Okazało się, że by dostać się do specjalisty, muszę mieć skierowanie od lekarza pierwszego kontaktu. Dostałem więc numerek i przesuwając się raz lewym, raz prawym bokiem tak, by moim rewersem urazić jak najmniejszą grupę ludzi, dotarłem pod wskazany gabinet. Po, ku mojemu zdumieniu, dość krótkim oczekiwaniu, bo czym wobec wieczności jest marna godzina, wszedłem do gabinetu. Lekarz pierwszego kontaktu, okazał się lekarzem  kontaktu wielokrotnego, bo już kilka razy leczył mnie z drobnych dolegliwości. Zbadał, opukał, podrapał się w głowę, po czym zaparł kolanem o moją tylną część wrażającą brak szacunku, złapał za ramiona i ustawił mnie w pionie. Jęk jaki przy tym wydałem musiał być przerażający, bo zza drzwi gabinetu dotarł odgłos uciekających w panice ludzi. Byłem zadowolony, lecz tylko połowicznie. Okazało się bowiem, że owszem, przyjąłem pozycję mniej żenującą, ale Japończyka teraz nie mógłbym przywitać. Pan doktor wyjaśnił, że trzeba jakieś blokady, prześwietlenia, rehabilitacje ale to już działka neurologa. Dał mi skierowanie a ja opuściłem gabinet wyprostowany. Ze wzmiankowanym skierowaniem udałem się ponownie do rejestracji. Po upływie czasu, tak nieistotnego wobec wieczności, znów stanąłem przed obliczem pani rejestratorki. Tym razem dosłownie. Po wielokrotnym przewertowaniu skierowania zaczęła wklepywać dane do komputera. Stukała w klawiaturę tak długo, że ze wstukanych znaków mogłoby powstać dzieło rozmiarów „Przeminęło z wiatrem”. Wreszcie tryumfalnie podniosła głowę i podała mi termin wizyty u neurologa. Termin odległy jak Galaktyka Oriona. Widząc moje zdumienie dodała szybko – Wcześniej się nie da, może być później.-  Gdy, sztywny jak generał Jaruzelski na defiladzie, odchodziłem od okienka, zagadnął mnie starszy pan czekający w kolejce.
- Pan to ile ma lat?
- Pięćdziesiąt dwa – Odparłem.
 Pokiwał głową ze smutkiem.
-No, to pan się może doczeka.

niedziela, 29 maja 2016

W obawie przed Snake'm Plisskenem...

Lubię sobie powspominać. Wpadam w takie ciągi jak alkoholik. Różnica jest w tym, co przynosi w takim ciągu przyjemne wrażenia. Jemu pochłanianie kolejnych setek ulubionego trunku, mnie pochłanianie kolejnych setek stron ulubionych książek. Czasami, tak dla zakąski, przypominam sobie stare filmy. Ostatnio napadło mnie na pozycje z gatunku science fiction. Jako wytrawny nałogowiec pochłaniałem jedną po drugiej książki Lema, Zajdla, Philipa K. Dicka. Wiadomo, że jak Lem i Dick to również musiały być filmy. Solaris Tarkowskiego, Blade Runner  Scotta. Ale, jak to w ciągu bywa, gdy zabrakło w mojej bibliotece i filmotece wysokoprocentowych pozycji, niewybrednie sięgnąłem również po Terminatora, Ucieczkę z Nowego Jorku i Ucieczkę z Los Angeles. Gdy, by dać odpocząć oczom zmęczonym pochłanianiem kolejnych tysięcy słów i kadrów, robiłem sobie herbatę, podgrzewając wodę w elektrycznym czajniku, zakiełkowała we mnie pewna, dość niepokojąca, myśl. Wiele cudeniek wymyślonych przez twórców jako gadżety bardzo, bardzo odległej przyszłości już dziś funkcjonuje. Nie tylko w laboratoriach, ale również w codziennym życiu. Te wszystkie komunikatory, telefony o mocy komputera, komputery wielkości pudełek od zapałek, inteligentne kuchnie, mikrofale, roboty robiące za nas coraz więcej, lasery, szmery, bajery. Stajemy się od nich uzależnieni. I to tak mocno, że żadna wszywka nie pomoże. Szukamy banku, restauracji, hotelu - po co się rozglądać?  Odpowiednia aplikacja w smartfonie  i już wiemy, w którą stronę się udać. Mnożą się nam znajomi, ale wokół nas pustka, bo znajomi to ikonki na platformie społecznościowej. Mógłbym tak wymieniać, wymieniać, wymieniać. Mnie zaniepokoiło coś zupełnie innego. Jest coś co łączy te gadżety z przedmiotami, bez których nie może funkcjonować dom, szpital, bank, posterunek policji, komunikacja miejska. 99,9999% tego, bez czego nie może istnieć współcześnie człowiek, jest napędzane energią elektryczną. Pamiętacie Ucieczkę z Los Angeles? W końcowej scenie główny bohater wyłącza prąd na całym świecie. Twórcy filmu nie pokazali co dalej się działo. Pewnie dlatego, że to, co działoby się po takim kliknięciu, przerasta wyobraźnię każdego z nas. Mam więc apel do Was. Jeśli spotkacie na swojej drodze faceta z opaską na oku, ubranego w długi, skórzany płaszcz – powstrzymajcie go. Nie czekajcie, aż nonszalancko przypali sobie papierosa zapałką, bo wtedy będzie za późno. 

No cóż, dałem się namówić. Rozpoczynam swoją przygodę z blogowaniem. Trwało to dość długo a to z tego powodu, że jako człek z natury leniwy, zamiast ogarnąć nową dla mnie dziedzinę samodzielnie, postanowiłem wesprzeć się na moich znajomych "specjalistach" od internetu. Skończyło się to tym, że kilka moich felietonów wisi gdzieś w nierealnej przestrzeni i ani oni, ani ja nie potrafimy ich ściągnąć i umieścić w okienku bloga. Dlatego, po przeczytaniu kilkunastu poradników, wziąłem sprawy w swoje ręce. Jaki będzie efekt? Nie mogę zaręczyć, że dobry, ale przynajmniej popełnione błędy będą moimi. A znajomym "specjalistom" dedykuję poniższą bajkę.

STONOGA

Była stonoga w wielkiej potrzebie,
Miała dziurawe saboty.
A tu już chmury wielkie na niebie,                 
Nadchodzi pora słoty.


Poszła do jeża. „Jeżu mój drogi,
W kłopocie proszę o radę,
Zaraz przemokną mi wszystkie nogi,
A przecież zdrowie mam słabe”.

„To prosta sprawa.” Jeż machnął ręką,
Wyciągnął igieł naręcze,
Coś tam naprawiał, lecz wyszło prędko,
Że tylko dziur zrobił więcej.

Więc do pająka pobiegła drogą.
O pomoc prosi gorąco.
„Takie problemy, droga Stonogo,
Załatwiam na bieżąco.”

Pajęcze nitki zaczął przeplatać,
I biegać wokół stonogi,
Lecz zamiast dziury wszystkie załatać,
Poplątał jej wszystkie nogi.



Deszcz zaczął padać i biedna stonoga,
Sto nóg przemoczyła szybko.
 I siedzi w domu teraz nieboga,
I leczy katar z chrypką.

Morał z tej bajki? Wysłuchaj bacznie,
Aby ominąć kłopoty.
Najpierw się naucz, nim komuś zaczniesz,
Naprawiać choćby saboty.




 fot.Fritz Geller-Grimm - Praca własna