Cóż, człowiek się starzeje. Coraz częściej coś strzyka kiedy
nie powinno, lub nie strzyka choć powinno. Tym razem jednak strzyknęło o jeden
raz za dużo i trochę za mocno. Zgięło mnie w pół i tak trzymało w pozycji
Japończyka witającego dostojnego gościa. Bardzo dostojnego. Tam, podobno, im
bardziej się pochylisz, tym większy okazujesz szacunek. Ja spojrzałem na to z
drugiej strony. Dosłownie z drugiej. Bo, owszem, od przodu pozycja w jakiej
zastygłem, mimo mojej skrzywionej miny, mogła być brana za wyraz szacunku, ale
od tyłu… wyrażałem raczej całkowity jego brak. Żeby więc uniknąć nieporozumień,
bo zawsze się ktoś z tyłu znajdzie, udałem się do przychodni w nadziei, że
jakiś specjalista mnie wyprostuje. Po kilku godzinach stania w kolejce dostałem
się przed oblicze pani rejestratorki. No niezupełnie przed oblicze, bo z uwagi
na moją pozycję, oblicza nie widziałem. Okazało się, że by dostać się do
specjalisty, muszę mieć skierowanie od lekarza pierwszego kontaktu. Dostałem
więc numerek i przesuwając się raz lewym, raz prawym bokiem tak, by moim rewersem
urazić jak najmniejszą grupę ludzi, dotarłem pod wskazany gabinet. Po, ku
mojemu zdumieniu, dość krótkim oczekiwaniu, bo czym wobec wieczności jest marna
godzina, wszedłem do gabinetu. Lekarz pierwszego kontaktu, okazał się lekarzem kontaktu wielokrotnego, bo już kilka razy
leczył mnie z drobnych dolegliwości. Zbadał, opukał, podrapał się w głowę, po
czym zaparł kolanem o moją tylną część wrażającą brak szacunku, złapał za
ramiona i ustawił mnie w pionie. Jęk jaki przy tym wydałem musiał być
przerażający, bo zza drzwi gabinetu dotarł odgłos uciekających w panice ludzi.
Byłem zadowolony, lecz tylko połowicznie. Okazało się bowiem, że owszem, przyjąłem
pozycję mniej żenującą, ale Japończyka teraz nie mógłbym przywitać. Pan doktor wyjaśnił,
że trzeba jakieś blokady, prześwietlenia, rehabilitacje ale to już działka
neurologa. Dał mi skierowanie a ja opuściłem gabinet wyprostowany. Ze
wzmiankowanym skierowaniem udałem się ponownie do rejestracji. Po upływie
czasu, tak nieistotnego wobec wieczności, znów stanąłem przed obliczem pani
rejestratorki. Tym razem dosłownie. Po wielokrotnym przewertowaniu skierowania
zaczęła wklepywać dane do komputera. Stukała w klawiaturę tak długo, że ze
wstukanych znaków mogłoby powstać dzieło rozmiarów „Przeminęło z wiatrem”. Wreszcie tryumfalnie podniosła głowę i podała
mi termin wizyty u neurologa. Termin odległy jak Galaktyka Oriona. Widząc moje
zdumienie dodała szybko – Wcześniej się nie
da, może być później.- Gdy, sztywny
jak generał Jaruzelski na defiladzie, odchodziłem od okienka, zagadnął mnie
starszy pan czekający w kolejce.
- Pan to ile ma lat?
- Pięćdziesiąt dwa
– Odparłem.
Pokiwał głową ze
smutkiem.
-No, to pan się może
doczeka.