Albo świat jest tak brzydko skonstruowany, albo ja mam pecha
do ludzi. Po raz kolejny przekonałem się, jak łatwo niektórzy rzucają obietnice,
nie mając wcale zamiaru ich spełnić. Historia przykra, zbyt przykra więc nie
napiszę o niej felietonu. Za to poniższą bajkę z premedytacją dedykuję
bohaterce owej historii.
SROKA
Odwiedza bez zapowiedzi.
To się przysiądzie im do obiadu,
To się do późna zasiedzi.
We wszystkie kąty dziób swój powtyka,
Zajrzy do każdej szuflady.
I gospodarzom braki wytyka.
Taki w niej brak jest ogłady.
A swym gadaniem, prawie zadręczy,
I obiecuje bez granic,
Że gdyby trzeba, wszystkich wyręczy,
Ot tak po prostu, za nic.
Że do niej zawsze, o każdej porze,
Z każdym problemem swym,
Sąsiad, sąsiadka, udać się może,
Ona pomoże im.
Jak pech, to pech, wszystkich dopada.
Los już złośliwy taki.
Każdego sroki dopadł sąsiada,
Każdemu dał się we znaki.
Sowie do zupy zabrakło soli,
A gości ma mieć wieczorem,
Zajączka bardzo żołądek boli,
Zatruł się muchomorem.
I kret się znalazł w wielkiej potrzebie,
Bo swą ostatnią łopatę,
Połamał właśnie na twardej glebie,
Ryjąc podziemną chatę.
Wszyscy więc zgodnie do sroki biegną,
Pukają w okiennice,
Przecież składała im sto, nie jedną,
Pomocy obietnicę.
Chmurnie ich sroka na progu wita,
Bo jej przerwali sjestę.
„Czego tu chcecie?!” Niegrzecznie pyta,
„Bardzo zajęta jestem.”
Zając o krople prosi sąsiadkę,
Sowa o soli szklankę,
Kret zaś o małą chociaż łopatkę,
By mógł dokończyć ziemiankę.
„Niestety krecie swojej łopaty,
Nie mogę ci użyczyć.
Właśnie w ogródku kopię rabaty,
Nie możesz na mnie liczyć”.
Innym zwierzętom, co z kretem przyszły,
Odrzekła zimnym głosem:
„Krople i sól mi właśnie wyszły.”
Trzasnęła drzwiami przed nosem.
O sytuacjach takich powiada,
Stary i dobry obyczaj.
Obietnic żadnych, nigdy nie składaj,
Gdy mają być bez pokrycia.