piątek, 19 sierpnia 2016

Sen

Sen miałem.

Byłem w teatrze. Widownia pełna. Wszyscy z zapałem oklaskiwali pana, który się miotał po scenie i przekonywał, że kutas wielki po kolana zaiste wielką jest sztuką.

Uciekłem.

Po chwili już w innym teatrze byłem. Tu braw nie huczały dźwięki. Na scenie, w uduchowionej pozie, pan w garniturze i sandałach, z otwartej wielkiej księgi, czytał człowieka przeciętnego życiorys. Z przejęciem.  Jak żywoty świętych.
Uciekłem, kiedy wybuchła gromko okrzykiem zgodnym  sala. Długo mnie jeszcze echo goniło. „SŁAWA! SŁAWA! SŁAWA!”

Biegłem.

Chciałem uciec z miasta. W pędzie szalonym, potrąciłem żebraka. Pewnie tego nawet nie zauważył. Stał o mur oparty. Jak mantrę powtarzał : „Tatr mój widzę ogromny…”

Na rogu następnym, kolejny żebrak. Z książki wydzierał kartki. Podsycał nimi płomyk ogniska, nad którym ogrzewał dłonie, by palce zgrabiałe mogły z szacunkiem, wyschniętą podnieść  kruszynkę chleba. Pod ścianą, o bruk strzaskany, stary się walał fortepian.

Obok, w zaułku , chętnym przechodniom, malarz malował portrety. Płacili wódką, którą w pospiechu wypijał z gromadką szewców.

Nie biegłem już. Patrzyłem zdumiony na tłum co się gęsty zbierał. Głowa przy głowie z wolna zamierał, jakby ucieczki mi drogę brukował.

Sen miałem…


Sen miałem?