Przypomniała mi się scena z „Kilera”. Ta, w której Jurek
Kiler kupuje rzodkiewkę na straganie, a sprzedawczyni próbuje zlecić mu
zabójstwo męża.
Jaki powód tego wspomnienia? Spotkanie z kolegą. Niezbyt
bliskim, takim, z którym maksymalnie pół litra, a nie morze wódki w życiu
wypiłem. Ale kolega, niezależnie od opromilowania,
jest kolegą, więc zagadnięty przez niego na ulicy, wdałem się w pogawędkę.
Po kilku zdawkowych, nie mających nic wspólnego z
rzeczywistością, uwagach typu: „Nic się nie zmieniłeś!”, „ No tak, elegancki
jak zawsze”, „ Ćwiczysz coś, bo tak wyszczuplałeś?” kolega wziął głęboki oddech
i wypalił: „Ale Marianowi dowaliłeś zdrowo!”.
Zdumienie moje było przeogromne, bo nie należę do sięgających
po argumenty fizyczne zbyt często, a Mariana na liście wyjątków nie było. Już
chciałem powoływać się na piątą poprawkę do konstytucji, gdy kolega wyjaśnił,
że czytał mój felieton o Marianie i jego łódce.
Odetchnąłem, nawet się uśmiechnąłem, bo to przyjemne, gdy
słowo moje pisane okazuje się również słowem czytanym. Niestety, dość szybko
mój miły nastrój ulotnił się. Słuchałem dalszej wypowiedzi znajomego i
szczypałem się w udo, bo trudno mi było uwierzyć, że to nie sen.
- Ty tak umiesz napisać, żeby w pięty poszło. I kuzynki nie
oszczędziłeś i sąsiadom dopiekłeś. Marian to pewnie teraz się wstydzi pokazać.
A ja mam taką sprawę. Delikatną, ale w sam raz dla ciebie. Widzisz, rozwiodłem
się, a mojej byłej gęba się nie zamyka. Łazi i gada wszędzie jaki to ja nie byłem,
jaki drań, babiarz i takie tam różne. Ja podrzucę ci kilka historyjek o niej,
to napiszesz taki felietonik. Ja nie umiem tak jak ty, a trzeba jej nosa
przytrzeć. Sporo znajomych czyta twojego bloga.
Zdumienie malujące się na mojej twarzy, kolega mylnie
odczytał jako wahanie, bo dodał natychmiast.
- Oczywiście stary, ja ci zapłacę. No wiesz jak zlecenie to
zlecenie.
Krótką chwilę zastanawiałem się, czy nie dodać go do
wyjątków na mojej liście zetkniętych z argumentacja fizyczną. Postanowiłem
jednak „dowalić” mu w inny sposób.
- Rozumiem cię doskonale, ale tego zlecenia nie mogę
przyjąć.
- Dlaczego?
- Kodeks, rozumiesz,
zawodowy. Kolidowałoby to z innym zleceniem.
- Jakim?
- Twoja żona była szybsza. Mam od niej zlecenie na ciebie.
Zostawiłem go, z otwartą ze zdziwienia gębą, na środku ulicy. Sam, mimo obolałego od
szczypania uda, nonszalanckim , jak przystało na zawodowca, krokiem, odszedłem w siną dal.
Zawodowiec. Killer. Prawdziwy pan Killer.