środa, 20 lipca 2016

Rzecz o mapie, czyli czołowe wydawnictwo

Moja żona wróciła dziś z pracy wzburzona. Nic nowego, nerwus jest, więc często się jej to zdarza. Z doświadczenia wiem, że gdy wraca w takim stanie, najlepiej dokładnie wypytać się o przyczyny i uzbroić  w cierpliwość niezbędną do wysłuchania opowieści pełnej elementów grozy.  Mniej więcej po godzinie, wzburzenie mija i rysuje się szansa na przyjemną resztę dnia. Istnieje druga metoda. Można we wzburzoną kobietę rzucić czekoladą. Jestem jednak skąpy, gdy chodzi o marnowanie smakołyków  i drugiej metody nie stosuję często, tłumacząc się, rzecz jasna, dbałością o „linię” małżonki.  Postąpiłem więc zgodnie z wypracowanym, tańszym schematem i… sam się wzburzyłem. Może nie tak mocno jak żona, ale wystarczająco by o tym napisać.
Zaczęło się od mapy. Mapy Polski. Pomoc edukacyjna wymyślona i wytworzona przez firmę, której nazwa skojarzyła mi się z pewną siecią „fast foodów”  z uwagi na podobnie wątpliwe wartości ich wyrobów. I podobną szkodliwość. Według głoszonego przez siebie sloganu, firma ta należy do „czołówki wydawnictw edukacyjnych w Polsce” i od ponad 25 lat „wspiera nauczycieli i uczniów w codziennej edukacji”. Teraz zrozumiałem, dlaczego poziom wykształcenia moich rodaków od pewnego czasu jest coraz niższy. Na mapie, która wzburzyła zarówno etatowego nerwusa jak i   ocean spokoju, czyli mnie, Polska jawi się jako niezmieniona prawie od czasów pierwszych Piastów. Albo jeszcze wcześniejszych. Ów edukacyjny produkt bowiem „wspomaga” dzieci w zrozumieniu, że Polska to kraina siedmiu miast, czterech rzek, jednego pasma gór, jednej pary porzuconych nart, przeciekającej figurki Neptuna, smętnego żubra, trykających się koziołków. Kraina, w której tylko w jednym mieście zdecydowano się na budowanie domów. Za to aż w dwu, straszą dziwne stwory. Zapomniałbym o mieście, w którym kiepskie gofry udają pierniki. No ale jakże by miało być inaczej, skoro większość terenu pokrywa puszcza? Nie, nie przesadzam, sami zobaczcie.

Jako, że nikogo i niczego nie oceniam na pierwszy rzut oka, rzuciłem okiem ponownie, tym razem na stronę internetową owej „czołówki wydawnictw edukacyjnych”. Przeglądałem, czytałem i narastała we mnie groza.”Dzięki najnowszej publikacji dziecko odkryje świat po zmroku i pozna przedstawicieli zawodów, którzy swoją pracę rozpoczynają po zachodzie słońca.”, „Puzzle ukazują ewolucję człowiekowatych od małpy do człowieka współczesnego”. No skoro pochodzę od małpy, to usprawiedliwiona moja wścibskość. Zacząłem szukać informacji o tej „czołówce” a właściwie „czole myślą nie zmąconym”. Znalazłem na ich stronie zakładkę „o firmie”. Po krótkiej lekturze uspokoiłem się. Nie są szkodliwi. Skąd mój wniosek? Przyznali się, że blisko milion dzieci uczy się „na ich podręcznikach”. Trochę to pewnie niewygodne. Podręczniki są kanciaste i twarde, ale przez część ciała mającą z nimi kontakt, wiedza bardzo opornie wchodzi.
Moje wzburzenie, dzięki wizji dzieci siedzących na podręcznikach i uczących się z mądrych książek, minęło. W żonę, która takiej wizji nie doznała, rzuciłem czekoladą. Pomogło.