Moja żona wróciła dziś z pracy wzburzona. Nic nowego, nerwus
jest, więc często się jej to zdarza. Z doświadczenia wiem, że gdy wraca w takim
stanie, najlepiej dokładnie wypytać się o przyczyny i uzbroić w cierpliwość niezbędną do wysłuchania
opowieści pełnej elementów grozy. Mniej
więcej po godzinie, wzburzenie mija i rysuje się szansa na przyjemną resztę
dnia. Istnieje druga metoda. Można we wzburzoną kobietę rzucić czekoladą.
Jestem jednak skąpy, gdy chodzi o marnowanie smakołyków i drugiej metody nie
stosuję często, tłumacząc się, rzecz jasna, dbałością o „linię” małżonki. Postąpiłem więc zgodnie z wypracowanym,
tańszym schematem i… sam się wzburzyłem. Może nie tak mocno jak żona, ale
wystarczająco by o tym napisać.
Zaczęło się od mapy. Mapy Polski. Pomoc edukacyjna wymyślona
i wytworzona przez firmę, której nazwa skojarzyła mi się z pewną siecią „fast foodów” z uwagi na podobnie wątpliwe wartości ich wyrobów.
I podobną szkodliwość. Według głoszonego przez siebie sloganu, firma ta należy
do „czołówki wydawnictw edukacyjnych w Polsce” i od ponad 25 lat „wspiera
nauczycieli i uczniów w codziennej edukacji”. Teraz zrozumiałem, dlaczego
poziom wykształcenia moich rodaków od pewnego czasu jest coraz niższy. Na
mapie, która wzburzyła zarówno etatowego nerwusa jak i ocean
spokoju, czyli mnie, Polska jawi się jako niezmieniona prawie od czasów
pierwszych Piastów. Albo jeszcze wcześniejszych. Ów edukacyjny produkt bowiem „wspomaga”
dzieci w zrozumieniu, że Polska to kraina siedmiu miast, czterech rzek, jednego
pasma gór, jednej pary porzuconych nart, przeciekającej figurki Neptuna,
smętnego żubra, trykających się koziołków. Kraina, w której tylko w jednym
mieście zdecydowano się na budowanie domów. Za to aż w dwu, straszą dziwne
stwory. Zapomniałbym o mieście, w którym kiepskie gofry udają pierniki. No ale
jakże by miało być inaczej, skoro większość terenu pokrywa puszcza? Nie, nie
przesadzam, sami zobaczcie.
Jako, że nikogo i niczego nie oceniam na pierwszy rzut oka,
rzuciłem okiem ponownie, tym razem na stronę internetową owej „czołówki
wydawnictw edukacyjnych”. Przeglądałem, czytałem i narastała we mnie groza.”Dzięki najnowszej
publikacji dziecko odkryje świat po zmroku i pozna przedstawicieli zawodów,
którzy swoją pracę rozpoczynają po zachodzie słońca.”, „Puzzle ukazują ewolucję człowiekowatych od małpy do człowieka współczesnego”. No skoro pochodzę od małpy, to usprawiedliwiona moja wścibskość.
Zacząłem szukać informacji o tej „czołówce” a właściwie „czole myślą nie
zmąconym”. Znalazłem na ich stronie zakładkę „o firmie”. Po krótkiej lekturze
uspokoiłem się. Nie są szkodliwi. Skąd mój wniosek? Przyznali się, że blisko
milion dzieci uczy się „na ich podręcznikach”. Trochę to pewnie niewygodne.
Podręczniki są kanciaste i twarde, ale przez część ciała mającą z nimi kontakt,
wiedza bardzo opornie wchodzi.
Moje wzburzenie, dzięki wizji dzieci
siedzących na podręcznikach i uczących się z mądrych książek, minęło. W żonę,
która takiej wizji nie doznała, rzuciłem czekoladą. Pomogło.