Kto nie chciałby, choć przez chwilę, być sławnym,
rozpoznawanym, ręka w górę. Ja, próżnym człowiekiem będąc, ale i szczerym, ręki
nie podniosę. Pewnie, że sława marzy mi się. Autografy, kwiaty, piękne kobiety,
błysk fleszy. Ech… Sny o potędze. Właśnie, tylko sny. W obecnych czasach nie
mam szans na popularność. Ponieważ do próżności już się przyznałem, nie uznam
powodem ich braku, brak talentu. Wybrakowany jestem na innej płaszczyźnie.
Jestem chyba zbyt wstydliwy, by być sławnym w XXI wieku. Nie żeby onieśmielał
mnie tłum reporterów, oko kamery, czy tabuny fanek. Moja wstydliwość ogranicza się
do używania elementów życia prywatnego, celem zaistnienia w życiu publicznym. A
jest to powszechnie przyjęta recepta na sławę. Nie ważne jak wartościową
napisałeś książkę, jak wspaniałą stworzyłeś kreację na scenie, jeśli nie można
o tobie powiedzieć nic co dodałoby „smaczku”. Winą za taką sytuację obarczam
nie „odpadkożerny” tłum fanów, ale samych idoli. Bo to „wódz a za wodzem wierni”
a nie odwrotnie. Sława, obecnie, nie jest rozpoznawaniem nazwiska w połączeniu z
dziełem. Dla większości, w tej formie, jest ona zbyt krótkotrwała. Żaden artysta
nie jest w stanie, tworzyć dzieła za dziełem tak, by utrzymać się takimi
wartościami stale na „liście przebojów”. Są Wielcy, którzy potrafią żyć ze
świadomością, że kwiaty od fanów szybko więdną. To niestety nieliczna grupa,
stale się zmniejszająca. To są prawdziwi
Twórcy, energię swoją skupiający na tworzeniu. Reszta dzieli się na tych,
którzy ze spadkiem popularności nie mogą się pogodzić i tych, którzy nie mogą
się pogodzić z tym, że popularni nigdy nie byli. I jedni i drudzy szukają
antidotum nie w tworzeniu, lecz w „zaistnianiu”. A czymże najłatwiej jest
zaistnieć? Skandalikiem. „Odpadkożercy” zaraz się rzucą wygłodniali na wieść o
tym, że Iksiński „wyszedł z szafy” i publicznie ogłosił swą orientację
seksualną. Jego nazwisko przez parę tygodni będzie widniało w prasie, zaproszą
go do programu „o kulturze” w TV. Gdy napięcie zacznie spadać, Iksiński
podrzuci nowy smaczek. Przyzna się z kim spał, wrzuci kilka szokujących fotek
do sieci, takich, co to nieznani hakerzy wykradli z jego komputera. Obrzuci
błotem swoją byłą, lub byłego i tak przez jakiś czas „czas Iksińskiego” będzie
trwał. Ygrekowskiego orientacja łóżkowa jest znana i nie może się przemóc, żeby
ją zmienić. Na dodatek, prywatnie, nie jest żadnym motylkiem, z kwiatka na
kwiatek skaczącym. Miał w życiu dwie kobiety, o których już wiadomo. Czyli
temat z alkowy, odpada. Czyżby? Wystarczy kilka niedopowiedzeń, odpowiednio
zagranych uśmieszków w odpowiednim momencie i już staje się kochankiem znanej
modelki. Co gorsza, im bardziej będzie ona, zgodnie z prawdą, zaprzeczała, tym
częściej nazwisko Ygrekowskiego będzie powtarzane, a o to przecież chodzi. Zetowski, inteligentny acz wypalony już pisarz,
mający wielu znajomych wśród przebrzmiałych lub nieżyjących sław, napisze nową
książkę, której artyzmu nie doszuka się nawet Sherlock Holmes. Bo nie artyzm
będzie jej bronią, tylko treść. Skandale, skandaliki często wyssane z palca.
Jak już wspomniałem Zetowski jest obarczony inteligencją, więc nazwiska będą
pozmieniane ale tak, by „odpadkożercy” łatwo domyślili się o kogo chodzi, a
zarazem by nikt go za zniesławienie nie mógł zaskarżyć. Mógłbym tu przytaczać
jeszcze wiele obecnie uznanych sposobów zaistnienia od pokazania gołej dupy, do
wywołania pijackiej burdy, oczywiście w asyście, uprzednio zawiadomionych,
fotoreporterów. Ale jeszcze jeden ze sposobów promowania się wzbudza moją
odrazę. Promocja na chorobę. Nowotwór zabrał naszemu światu wielu wybitnych twórców.
Niektórzy z nas doświadczyli okropieństwa tej choroby w najbliższym otoczeniu. A
tu proszę, miernota, której kociej muzyki nie chcą już nawet słuchać mało
wybredni gimnazjaliści, z wycięcia kurzajki robi operację onkologiczną.
Wypisuje totalne bzdury na temat terapii, jakiej poddano ją po zabiegu. I
oczywiście bidulka otarła się o śmierć. Wszystko dla zaistnienia choć kilka
sekund dłużej na „liście przebojów”.
Ja ze swoim wybrakowaniem, nie nadaję się do tego wyścigu
szczurów po sławę. Choć mam w swoim życiu parę elementów, którymi mógłbym się
przepchnąć na wysoką pozycję „top listy”. Dwa rozwody, jakaś poważna choroba,
też by się znalazła. Ale dla mnie, to są moje prywatne sprawy. Prywatne, wiec
nie do upubliczniana. Dlatego też rezygnuję z podniesienia sprzedaży mojego
tomiku ich kosztem. Może sam, swoją treścią się wybroni? Może ten następny wzbudzi
większe zainteresowanie? Albo kolejny. Mam nieliczne grono fanów, choć raczej
powinienem powiedzieć, że są fanami moich tekstów a nie osoby. Ostatnie zdjęcie
w błysku flesza to było zdjęcie do paszportu. I choć na ulicy rozpoznają mnie
tylko sąsiedzi, jestem zadowolony. Wciąż mogę śnić o sławie, tej prawdziwej.
Może nigdy nie nadejdzie. A jeśli nadejdzie, to nie dzięki pokazaniu tylnej
części ciała.