Kazik od
kilku lat usiłuje wziąć udział w maratonie. Jak do tej pory, nie udało mu się
to jeszcze i to wcale nie ze względu na brak formy, czy inne fizyczne
niedostatki. Kazik, prócz tego, że jest zapalonym biegaczem, jest również
pechowcem. Data pierwszego maratonu, w którym chciał pobiec, zbiegła się z datą
ślubu wyznaczoną przez przyszłą małżonkę. Organizatorzy Biegu po Cebulowy Laur
nie zgodzili się na zmianę terminu. Przyszłej pani Kazikowej nawet nie usiłował
spytać. Można być pechowcem, ale nie samobójcą. Kolejny maraton przegrał z
córką Kazika. Zuzka, równie uparta jak mama, postanowiła przyjść na świat dwa
miesiące wcześniej i nic nie było w stanie zmienić jej decyzji. Trzeci maraton
odbył się również bez Kazika. Za to z jego udziałem odbyła się, w tym czasie,
dość burzliwa rozprawa rozwodowa. Po sprawie tej Kazimierz został z połową
majątku, całą córką i niezmienną nadzieją na spełnienie sportowych zamierzeń.
Przez cały rok umiejętnie dzielił czas pomiędzy pieluchy, pracę i zdzieranie
sportowych butów. Tym razem jego plany zniweczyła Kultura.
Kultura to
suka. Właściwie suczka, młodziutka i malutka jeszcze. Kazik biegł przez podmiejski
lasek ze słuchawkami na uszach i marzeniem o sportowych laurach w duszy. Jak to
pechowiec, nie naładował akumulatorka „empetrójki” i w pewnym momencie w
słuchawkach ucichło „We Are the
Champions”. Pech maratończyka okazał się szczęściem
malutkiego pieska, bowiem, dzięki ciszy w słuchawkach, dotarł do człowieczych
uszu błagalny pisk zwierzęcia. Do drzewa, sznurkiem wrzynającym się w szyję,
przywiązana była wychudzona, wystraszona psina. Nie miała już siły stać. Leżała
na boku bez ruchu, żałośnie popiskując.
Kazik nie mógł rozplątać węzłów, tak przemyślnie i mocno były
pozaciągane. Nie namyślając się długo, wyłamał ze swoich przeciwsłonecznych
okularów szkiełko i nim przeciął sznurek. Choć odległość do najbliższego
weterynarza była mniejsza niż dystans maratonu, zasłużył sobie na najbardziej
złoty medal.
Dwa dni później siedzieliśmy z Kazikiem w fotelach popijając zieloną
herbatę. Innego napoju „dla dorosłych” mój przyjaciel nigdy nie serwuje.
Przyglądaliśmy się Zuzce i szczeniakowi baraszkującym na dywanie. Byłem pełen
podziwu dla witalności zwierzaka. Choć nadal wychudzony, pełen był radości i wigoru.
Urocza sunia ras tak wielu, że najwięksi kynolodzy wpadliby w zadumę nad
możliwościami genetycznych krzyżówek. Rozbawiona suczka nagle wyprostowała się
i na sztywnych łapkach podbiegła do gazety rozłożonej w korytarzu. Ugięła tylne
łapki i zrobiła to, co pieski w takiej pozycji najczęściej robią. Kazik
skwitował to z uznaniem.
„Pełna kultura.”
I tak już zostało. Kultura. Gdy wracałem do domu, przyszła mi do głowy
myśl, że imię dla suczki jest bardzo trafne. Jakże często Kultura, po krótkich chwilach
zachwytu, porzucana jest przez Państwo. Wiązana na krótkim sznurku finansów do
drzewa. Jakże często przemyślne węzły nieprzemyślanych decyzji wrzynają się jej
w gardło. Dobrze, gdy nadbiegną niespełnieni maratończycy o sercach pełnych
zapału. Dobrze, gdy nadbiegną. Jeśli nadbiegną.