środa, 13 lipca 2016

Maratończyk - czyli Kultura jest suką


Kazik od kilku lat usiłuje wziąć udział w maratonie. Jak do tej pory, nie udało mu się to jeszcze i to wcale nie ze względu na brak formy, czy inne fizyczne niedostatki. Kazik, prócz tego, że jest zapalonym biegaczem, jest również pechowcem. Data pierwszego maratonu, w którym chciał pobiec, zbiegła się z datą ślubu wyznaczoną przez przyszłą małżonkę. Organizatorzy Biegu po Cebulowy Laur nie zgodzili się na zmianę terminu. Przyszłej pani Kazikowej nawet nie usiłował spytać. Można być pechowcem, ale nie samobójcą. Kolejny maraton przegrał z córką Kazika. Zuzka, równie uparta jak mama, postanowiła przyjść na świat dwa miesiące wcześniej i nic nie było w stanie zmienić jej decyzji. Trzeci maraton odbył się również bez Kazika. Za to z jego udziałem odbyła się, w tym czasie, dość burzliwa rozprawa rozwodowa. Po sprawie tej Kazimierz został z połową majątku, całą córką i niezmienną nadzieją na spełnienie sportowych zamierzeń. Przez cały rok umiejętnie dzielił czas pomiędzy pieluchy, pracę i zdzieranie sportowych butów. Tym razem jego plany zniweczyła Kultura.
Kultura to suka. Właściwie suczka, młodziutka i malutka jeszcze. Kazik biegł przez podmiejski lasek ze słuchawkami na uszach i marzeniem o sportowych laurach w duszy. Jak to pechowiec, nie naładował akumulatorka „empetrójki” i w pewnym momencie w słuchawkach ucichło „We Are the Champions”.  Pech maratończyka okazał się szczęściem malutkiego pieska, bowiem, dzięki ciszy w słuchawkach, dotarł do człowieczych uszu błagalny pisk zwierzęcia. Do drzewa, sznurkiem wrzynającym się w szyję, przywiązana była wychudzona, wystraszona psina. Nie miała już siły stać. Leżała na boku bez ruchu, żałośnie popiskując.  Kazik nie mógł rozplątać węzłów, tak przemyślnie i mocno były pozaciągane. Nie namyślając się długo, wyłamał ze swoich przeciwsłonecznych okularów szkiełko i nim przeciął sznurek. Choć odległość do najbliższego weterynarza była mniejsza niż dystans maratonu, zasłużył sobie na najbardziej złoty medal.
Dwa dni później siedzieliśmy z Kazikiem w fotelach popijając zieloną herbatę. Innego napoju „dla dorosłych” mój przyjaciel nigdy nie serwuje. Przyglądaliśmy się Zuzce i szczeniakowi baraszkującym na dywanie. Byłem pełen podziwu dla witalności zwierzaka. Choć nadal wychudzony, pełen był radości i wigoru. Urocza sunia ras tak wielu, że najwięksi kynolodzy wpadliby w zadumę nad możliwościami genetycznych krzyżówek. Rozbawiona suczka nagle wyprostowała się i na sztywnych łapkach podbiegła do gazety rozłożonej w korytarzu. Ugięła tylne łapki i zrobiła to, co pieski w takiej pozycji najczęściej robią. Kazik skwitował to z uznaniem.
„Pełna kultura.”

I tak już zostało. Kultura. Gdy wracałem do domu, przyszła mi do głowy myśl, że imię dla suczki jest bardzo trafne. Jakże często Kultura, po krótkich chwilach zachwytu, porzucana jest przez Państwo. Wiązana na krótkim sznurku finansów do drzewa. Jakże często przemyślne węzły nieprzemyślanych decyzji wrzynają się jej w gardło. Dobrze, gdy nadbiegną niespełnieni maratończycy o sercach pełnych zapału.  Dobrze, gdy nadbiegną. Jeśli nadbiegną.