piątek, 8 lipca 2016

Trzydziestoletnia lodówka, czyli stara przyjaźń nie rdzewieje.

Jakieś trzydzieści lat temu, rozpoczynając swoje pierwszomałżeńskie  dorosłe życie, wyposażyłem dom w niezbędne sprzęty AGD. Żelazko, pralkę, lodówkę, kuchenkę. Wiadomo, człowiek czysto ubrany i najedzony łatwiej przechodzi przez życie, a ja marzyłem tak właśnie przez nie przechodzić. Dzięki niezłym moim wówczas zarobkom, hojności gości weselnych i rodzicielskiej miłości, a także znajomościom teściowej, udało się cały potrzebny sprzęt kupić w jednym sklepie, w jednym czasie. Zaowocowało to tym, że po czterech dniach od zakupów, zdezelowany Star podjechał pod dom. Dwu panów, o fizjonomiach zapalonych badaczy historii polskiego browarnictwa, wyładowało cały sprzęt przed furtką. Dziwni jacyś byli, bo ani banknoty z Waryńskim i Świerczewskim, ani butelka z naklejką zapewniającą o wysokiej procentowej wartości zawartego w niej płynu, nie przekonały ich do wniesienia sprzętu do domu. Odjechali w siną dal, a ja zostałem sam z opakowanymi w szare kartony i konopny sznurek marzeniami. Kuchnia na piętrze, łazienka, z przyłączem do pralki, na poddaszu a ja, co prawda nie ułomek, ale też i nie Terminator. Cóż było począć? Na takie problemy może zaradzić tylko prawdziwy kumpel i to o odpowiedniej masie. Przekartkowałem notes. TAK! NOTES! Telefony komórkowe wtedy robiły jeszcze w pieluchy, i to w te zagraniczne. Jest odpowiedni kandydat. Grzywek. Nikt nie wie dlaczego Grzywek, ale nawet nauczyciele w liceum tak się do niego  zwracali. Grzywek jeszcze nigdy nie odmówił pomocy i miał odpowiednią masę mięśniową. Zadzwoniłem więc do niego. Na całe szczęście był w domu i miał chwilkę czasu, więc przybył z odsieczą na swym rumaku marki Wigry. Bez zwłoki zabraliśmy się do wnoszenia sprzętu na odpowiednie piętra. Pot lał się z nas strumieniami, bo pora letnia, lodówka Mińsk ważyła więcej niż przyjaźń polsko-radziecka, a kuchenka była z solidnej blachy. Żelazko, by nas trochę odciążyć, wniosła moja żona. Grzywek otarł pot z czoła, wypił duszkiem butelkę wody mineralnej, jest abstynentem do dzisiaj, i pognał na rowerku do domu, wychowywać dalej swoją młodziutką żonę i nowo narodzonego potomka.  Ja zaś mogłem rozpocząć dalsze życie zgodnie z założeniami.
Upłynęło sporo lat. Zmienił się ustrój, zmieniła żona. Nie zmieniło się moje nastawienie do potrzeby odpowiedniego oprzyrządowania  domu. Była żona w tym jednym zgadzała się ze mną, więc odchodząc zabrała większość wyposażenia. Została tylko lodówka.   Nowa żona wniosła, w trochę opustoszałą przestrzeń, psa i kredyt na zakup brakujących artykułów AGD. Postępując zgodnie z opanowanym przed laty schematem, pojechałem do sklepu, wybrałem kuchenkę i pralkę, zapłaciłem i po dwu dniach oczekiwania ujrzałem podjeżdżający pod dom wypucowany samochód marki Mercedes. Dwaj panowie, którzy z niego wysiedli, mimo eleganckich kombinezonów, ze swoimi browarno – historycznymi fizjonomiami,   byli dokładną kopią tych sprzed wielu lat. Podobnie jak tamci, wyładowali sprzęt przed furtką i odjechali wzgardzając nowiutkimi Biletami Narodowego Banku Polskiego i wysoko oprocentowaną zawartością butelki. Tym razem nie przejąłem się zbytnio taką sytuacją. Przez lata zdążyłem zaprzyjaźnić się z wieloma osobami. Choćby sąsiedzi. Tego nie raz ratowałem prostownikiem w zbyt mroźną dla jego samochodu zimę, temu, gdy zwichnął sobie nadgarstek, przycinałem żywopłot, z wszystkimi wielokrotnie, w bardzo przyjaznej atmosferze, spędzaliśmy czas na wspólnym grillowaniu. Na pewno pomogą. Wszyscy byli w domach, bo jeszcze przed chwilą widziałem się z nimi, gdy niecierpliwie oczekiwałem na transport, a oni cierpliwie krzątali się w swoich ogródkach. Jakże musiałem być zaaferowany uzyskaniem nowego sprzętu AGD, skoro nie zauważyłem jak wychodzili z domów? Żona pierwszego ubolewała bardzo, ale Janek musiał nagle wrócić do firmy. Córka drugiego krzyknęła mi przez uchylone okno, że tata wyszedł i nie wiadomo kiedy wróci. Dystyngowana gosposia trzeciego oznajmiła : „Państwa nie ma”.

Cóż, wszyscy mają swoje sprawy, a ja nie pomyślałem wcześniej, że będę potrzebował pomocy. Ale na szczęście uzbrojony byłem w nową technologię, czyli telefon komórkowy. Wybrałem z kontaktów telefony najbliżej mieszkających przyjaciół z rozrosłego przez lata grona. Po kilkunastu minutach rozmów, ze zdumieniem, dowiedziałem się, że Paweł jest chyba alkoholikiem. „Wiesz stary. O tej porze to jestem po dwu głębszych i nie bardzo w tym stanie mogę się do ciebie przykaraskać.” Zasmuciłem się bardzo na wieść, że Andrzej, ten z którym często grywam w tenisa, ma zwyrodnienie kręgosłupa i nie może dźwigać. Ucieszyłem się słysząc, że bezrobotny do tej pory Krzysiek, ma nową pracę i właśnie ciężko pracuje, ale za niezłą pensję. Jeszcze kilka smutno-radosnych historii i lista przyjaciół skończyła się, a ja nadal stałem przed furtką przy elegancko spakowanym sprzęcie AGD. Zaraz, zaraz jest jeszcze przecież Grzywek. Nie widzieliśmy się już kilka lat, ale jest szansa, że nie zmienił numeru telefonu. Zadzwoniłem. Grzywek był właśnie ze swoją, wiecznie młodszą, żoną na zakupach. Gdy usłyszał o moim problemie, zostawił żonę wybierającą kosmetyki, dla bezpieczeństwa zabrał kartę kredytową i po upływie dwudziestu minut jego wysłużony Golf, z piskiem lekko łysych opon, zahamował przede mną. Gdy już uporaliśmy się z problemem masy, grawitacji i krętych schodów, Grzywek z wdzięcznością przyjął, wyjętą z trzydziestoletniej lodówki Mińsk, niedawno zakupioną, przyjemnie schłodzoną, butelkę wody mineralnej. Jak to Grzywek, wypił ją jednym haustem, krzyknął „Cześć!” i pognał dalej pilnować proporcji pomiędzy zapędami zakupowymi swojej żony a zawartością swojego konta. Ja zaś podłączyłem pralkę, bo uzbierało się sporo brudów i szybka interwencja była wskazana. Zgodnie z instrukcją odmierzyłem ilość prania, proszku, płynu do płukania. Ustawiłem dobrany program, zatrzasnąłem drzwiczki i wcisnąłem błyszczący nowością guziczek na migającym światełkami panelu. Pralka przyjemnie zamruczała. Już miałem odchodzić do innych zajęć, gdy przyjemny pomruk zmienił się w nieprzyjemny warkot, nieprzyjemny warkot w przerażający łomot, a przerażający łomot w olbrzymi huk. Błysnęło i bęben zatrzymał się.   Odłączyłem pralkę od prądu i w przygnębiającej ciszy zszedłem do kuchni. Tu nadal brzęczała niezbyt przyjemnie, metalicznie, stara lodówka Mińsk. Przyjaźnie zaświeciło światełko, gdy otworzyłem drzwi sięgając po butelkę przyjemnie schłodzonej wody mineralnej. Popijałem wodę i z każdym łykiem narastało we mnie przekonanie, że stary sprzęt AGD i stare przyjaźnie, są nie do zdarcia.