Jakieś trzydzieści lat temu, rozpoczynając swoje pierwszomałżeńskie
dorosłe życie, wyposażyłem dom w
niezbędne sprzęty AGD. Żelazko, pralkę, lodówkę, kuchenkę. Wiadomo, człowiek
czysto ubrany i najedzony łatwiej przechodzi przez życie, a ja marzyłem tak
właśnie przez nie przechodzić. Dzięki niezłym moim wówczas zarobkom, hojności gości
weselnych i rodzicielskiej miłości, a także znajomościom teściowej, udało się
cały potrzebny sprzęt kupić w jednym sklepie, w jednym czasie. Zaowocowało to
tym, że po czterech dniach od zakupów, zdezelowany Star podjechał pod dom. Dwu
panów, o fizjonomiach zapalonych badaczy historii polskiego browarnictwa,
wyładowało cały sprzęt przed furtką. Dziwni jacyś byli, bo ani banknoty z
Waryńskim i Świerczewskim, ani butelka z naklejką zapewniającą o wysokiej
procentowej wartości zawartego w niej płynu, nie przekonały ich do wniesienia
sprzętu do domu. Odjechali w siną dal, a ja zostałem sam z opakowanymi w szare
kartony i konopny sznurek marzeniami. Kuchnia na piętrze, łazienka, z
przyłączem do pralki, na poddaszu a ja, co prawda nie ułomek, ale też i nie Terminator.
Cóż było począć? Na takie problemy może zaradzić tylko prawdziwy kumpel i to o
odpowiedniej masie. Przekartkowałem notes. TAK! NOTES! Telefony komórkowe wtedy
robiły jeszcze w pieluchy, i to w te zagraniczne. Jest odpowiedni kandydat.
Grzywek. Nikt nie wie dlaczego Grzywek, ale nawet nauczyciele w liceum tak się do
niego zwracali. Grzywek jeszcze nigdy
nie odmówił pomocy i miał odpowiednią masę mięśniową. Zadzwoniłem więc do
niego. Na całe szczęście był w domu i miał chwilkę czasu, więc przybył z
odsieczą na swym rumaku marki Wigry. Bez zwłoki zabraliśmy się do wnoszenia sprzętu
na odpowiednie piętra. Pot lał się z nas strumieniami, bo pora letnia, lodówka
Mińsk ważyła więcej niż przyjaźń polsko-radziecka, a kuchenka była z solidnej
blachy. Żelazko, by nas trochę odciążyć, wniosła moja żona. Grzywek otarł pot z
czoła, wypił duszkiem butelkę wody mineralnej, jest abstynentem do dzisiaj, i
pognał na rowerku do domu, wychowywać dalej swoją młodziutką żonę i
nowo narodzonego potomka. Ja zaś mogłem
rozpocząć dalsze życie zgodnie z założeniami.
Upłynęło sporo lat. Zmienił się ustrój, zmieniła żona. Nie
zmieniło się moje nastawienie do potrzeby odpowiedniego oprzyrządowania domu. Była żona w tym jednym zgadzała się ze
mną, więc odchodząc zabrała większość wyposażenia. Została tylko lodówka. Nowa
żona wniosła, w trochę opustoszałą przestrzeń, psa i kredyt na zakup brakujących
artykułów AGD. Postępując zgodnie z opanowanym przed laty schematem, pojechałem
do sklepu, wybrałem kuchenkę i pralkę, zapłaciłem i po dwu dniach oczekiwania
ujrzałem podjeżdżający pod dom wypucowany samochód marki Mercedes. Dwaj
panowie, którzy z niego wysiedli, mimo eleganckich kombinezonów, ze swoimi
browarno – historycznymi fizjonomiami, byli dokładną kopią tych sprzed wielu lat.
Podobnie jak tamci, wyładowali sprzęt przed furtką i odjechali wzgardzając nowiutkimi
Biletami Narodowego Banku Polskiego i wysoko oprocentowaną zawartością butelki.
Tym razem nie przejąłem się zbytnio taką sytuacją. Przez lata zdążyłem
zaprzyjaźnić się z wieloma osobami. Choćby sąsiedzi. Tego nie raz ratowałem
prostownikiem w zbyt mroźną dla jego samochodu zimę, temu, gdy zwichnął sobie
nadgarstek, przycinałem żywopłot, z wszystkimi wielokrotnie, w bardzo
przyjaznej atmosferze, spędzaliśmy czas na wspólnym grillowaniu. Na pewno
pomogą. Wszyscy byli w domach, bo jeszcze przed chwilą widziałem się z nimi,
gdy niecierpliwie oczekiwałem na transport, a oni cierpliwie krzątali się w
swoich ogródkach. Jakże musiałem być zaaferowany uzyskaniem nowego sprzętu AGD,
skoro nie zauważyłem jak wychodzili z domów? Żona pierwszego ubolewała bardzo,
ale Janek musiał nagle wrócić do firmy. Córka drugiego krzyknęła mi przez
uchylone okno, że tata wyszedł i nie wiadomo kiedy wróci. Dystyngowana gosposia
trzeciego oznajmiła : „Państwa nie ma”.
Cóż, wszyscy mają swoje sprawy, a ja nie pomyślałem wcześniej,
że będę potrzebował pomocy. Ale na szczęście uzbrojony byłem w nową
technologię, czyli telefon komórkowy. Wybrałem z kontaktów telefony najbliżej
mieszkających przyjaciół z rozrosłego przez lata grona. Po kilkunastu minutach
rozmów, ze zdumieniem, dowiedziałem się, że Paweł jest chyba alkoholikiem. „Wiesz
stary. O tej porze to jestem po dwu głębszych i nie bardzo w tym stanie mogę
się do ciebie przykaraskać.” Zasmuciłem się bardzo na wieść, że Andrzej, ten z
którym często grywam w tenisa, ma zwyrodnienie kręgosłupa i nie może dźwigać.
Ucieszyłem się słysząc, że bezrobotny do tej pory Krzysiek, ma nową pracę i
właśnie ciężko pracuje, ale za niezłą pensję. Jeszcze kilka smutno-radosnych
historii i lista przyjaciół skończyła się, a ja nadal stałem przed furtką przy
elegancko spakowanym sprzęcie AGD. Zaraz, zaraz jest jeszcze przecież Grzywek.
Nie widzieliśmy się już kilka lat, ale jest szansa, że nie zmienił numeru
telefonu. Zadzwoniłem. Grzywek był właśnie ze swoją, wiecznie młodszą, żoną na
zakupach. Gdy usłyszał o moim problemie, zostawił żonę wybierającą kosmetyki, dla
bezpieczeństwa zabrał kartę kredytową i po upływie dwudziestu minut jego
wysłużony Golf, z piskiem lekko łysych opon, zahamował przede mną. Gdy już
uporaliśmy się z problemem masy, grawitacji i krętych schodów, Grzywek z
wdzięcznością przyjął, wyjętą z trzydziestoletniej lodówki Mińsk, niedawno
zakupioną, przyjemnie schłodzoną, butelkę wody mineralnej. Jak to Grzywek,
wypił ją jednym haustem, krzyknął „Cześć!” i pognał dalej pilnować proporcji
pomiędzy zapędami zakupowymi swojej żony a zawartością swojego konta. Ja zaś
podłączyłem pralkę, bo uzbierało się sporo brudów i szybka interwencja była
wskazana. Zgodnie z instrukcją odmierzyłem ilość prania, proszku, płynu do
płukania. Ustawiłem dobrany program, zatrzasnąłem drzwiczki i wcisnąłem
błyszczący nowością guziczek na migającym światełkami panelu. Pralka przyjemnie
zamruczała. Już miałem odchodzić do innych zajęć, gdy przyjemny pomruk zmienił się
w nieprzyjemny warkot, nieprzyjemny warkot w przerażający łomot, a przerażający
łomot w olbrzymi huk. Błysnęło i bęben zatrzymał się. Odłączyłem
pralkę od prądu i w przygnębiającej ciszy zszedłem do kuchni. Tu nadal
brzęczała niezbyt przyjemnie, metalicznie, stara lodówka Mińsk. Przyjaźnie
zaświeciło światełko, gdy otworzyłem drzwi sięgając po butelkę przyjemnie
schłodzonej wody mineralnej. Popijałem wodę i z każdym łykiem narastało we mnie
przekonanie, że stary sprzęt AGD i stare przyjaźnie, są nie do zdarcia.